Gorzka propozycja teściowej: Kiedy zostałam sama z niemowlakiem i musiałam wybrać między godnością a przetrwaniem

– Nie możesz tak żyć, Aniu! – głos teściowej przeszył ciszę mojego małego mieszkania jak nóż. Stała w progu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z mieszaniną litości i surowości. W kącie pokoju cicho kwiliła moja córeczka, Zosia, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Był listopad, za oknem szaruga, a ja od tygodni nie spałam spokojnie. Odkąd Michał wyszedł z domu – bez słowa, bez pożegnania – wszystko było na mojej głowie. Zosia miała wtedy cztery miesiące. Mleko, pieluchy, rachunki, samotność. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Teściowa, pani Halina, pojawiła się nagle. Zawsze była chłodna, wymagająca, nieprzystępna. Nigdy nie ukrywała, że nie jestem jej wymarzoną synową. Teraz jednak patrzyła na mnie inaczej – jakby coś planowała.

– Aniu, musisz pomyśleć o przyszłości Zosi – zaczęła, siadając ciężko na kanapie. – Michał… on nie wróci. Wiem to. Ale ja nie pozwolę, żeby moja wnuczka żyła w biedzie.

Zacisnęłam dłonie na kubku zimnej już herbaty. – Co pani proponuje?

Pani Halina spojrzała mi prosto w oczy. – Mam znajomego. Wdowiec, dobrze sytuowany. Potrzebuje kobiety do domu i matki dla swoich dzieci. Ty potrzebujesz stabilizacji. Mogę was poznać.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. – Chce pani, żebym… wyszła za mąż dla pieniędzy?

– Nie dla pieniędzy – odparła ostro. – Dla bezpieczeństwa! Dla Zosi! Myślisz, że dasz radę sama? Pracować? Opiekować się dzieckiem? Wynajmować mieszkanie? Bez wsparcia rodziny? Twój ojciec nie żyje, matka ledwo wiąże koniec z końcem…

Wiedziałam, że ma rację. Ostatnie oszczędności topniały w oczach. Z pracy w sklepie musiałam zrezygnować po porodzie. Teraz nikt nie chciał zatrudnić młodej matki z niemowlakiem.

– To nie jest życie dla kobiety – dodała ciszej teściowa. – Sama przez to przeszłam.

Przez kolejne dni jej słowa nie dawały mi spokoju. Każda noc była walką z myślami: czy powinnam poświęcić siebie dla dobra dziecka? Czy to zdrada Michała? Czy mogę być szczęśliwa z kimś obcym?

W końcu zgodziłam się spotkać z tym „znajomym”. Nazywał się Andrzej Kowalczyk. Był starszy ode mnie o piętnaście lat, miał dwójkę dzieci w wieku szkolnym i dom pod Warszawą. Był uprzejmy, spokojny, ale czułam się przy nim jak aktorka na przesłuchaniu.

– Pani Anno – powiedział podczas drugiego spotkania – wiem, że sytuacja jest trudna. Ja też nie szukam wielkiej miłości. Chcę stworzyć dom dla moich dzieci i dla pani córki. Moglibyśmy spróbować…

Wróciłam do domu rozbita. Zosia spała wtulona w pluszowego misia, a ja patrzyłam na nią i płakałam. Czy naprawdę muszę wybierać między własnym szczęściem a jej przyszłością?

Pani Halina naciskała coraz bardziej.

– Czas ucieka! – powtarzała przez telefon. – Andrzej jest gotów pomóc ci finansowo już teraz! Wynajmie ci mieszkanie, pomoże znaleźć pracę…

Moja mama była przeciwna.

– Aniu, nie rób tego sobie! – błagała przez łzy. – Lepiej biednie, ale z godnością!

Ale bieda miała gorzki smak: rachunki za prąd rosły, pieluchy się kończyły, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że nie mam siły wstać z łóżka.

Któregoś wieczoru przyszła pani Halina z kopertą pełną pieniędzy.

– To zaliczka od Andrzeja – powiedziała cicho. – Możesz ją przyjąć… albo oddać.

Patrzyłam na kopertę jak zahipnotyzowana. Wiedziałam, że jeśli ją wezmę, już nie będzie odwrotu.

W nocy długo siedziałam przy łóżeczku Zosi.

– Córeczko… co mam zrobić? – szeptałam przez łzy.

W końcu podjęłam decyzję: spotkam się z Andrzejem jeszcze raz i powiem mu prawdę.

– Nie potrafię żyć w kłamstwie – wyznałam mu następnego dnia w kawiarni. – Nie chcę być tylko opiekunką do dzieci i żoną na pokaz. Potrzebuję czasu…

Andrzej spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Rozumiem panią – powiedział cicho. – Ale proszę pamiętać: czasem trzeba wybrać mniejsze zło.

Odeszłam stamtąd lżejsza o ciężar decyzji… ale cięższa o strach przed przyszłością.

Pani Halina była wściekła.

– Zmarnowałaś jedyną szansę! – krzyczała przez telefon. – Myślisz, że ktoś jeszcze ci pomoże?

Zostałam sama: bez pieniędzy, bez wsparcia rodziny Michała i bez złudzeń.

Ale następnego dnia rano zadzwonił telefon.

– Pani Anno? Tu MOPS. Chcielibyśmy zaproponować pani miejsce w programie wsparcia dla samotnych matek…

Poczułam ulgę i wdzięczność. Może nie będzie łatwo, ale przynajmniej będę mogła spojrzeć sobie w oczy.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy wybrała inaczej, byłabym szczęśliwsza? Czy można wybaczyć sobie zdradę własnych wartości dla dobra dziecka? Co wy byście zrobili na moim miejscu?