Moja rodzina to prawdziwi pasożyci: Z Marcinem daliśmy im lekcję, której długo nie zapomną

– Klara, a mogłabyś jeszcze dorzucić trochę tego miodu do herbaty? I może jakieś ciasto by się znalazło? – głos ciotki Basi rozbrzmiewał w kuchni, jakby była u siebie. Stałam przy blacie, krojąc cytrynę, i czułam, jak narasta we mnie frustracja. Przez uchylone drzwi widziałam Marcina, mojego męża, który z wymuszonym uśmiechem nalewał kolejną szklankę kompotu wujkowi Zbyszkowi.

To miało być nasze miejsce spokoju. Nasz dom, nasza oaza. Kiedy z Marcinem kupiliśmy saunę – spełnienie naszych marzeń po latach ciężkiej pracy – nie przypuszczałam, że stanie się ona magnesem dla całej rodziny. Najpierw przyjechali rodzice – „tylko na weekend”. Potem siostra z mężem i dziećmi – „bo dzieci tak lubią wodę”. Wkrótce pojawiła się ciotka Basia z wujkiem Zbyszkiem, kuzynka Ania z narzeczonym, a nawet sąsiadka mamy, pani Halina, która „zawsze marzyła o saunie”.

– Klara, a może byście z Marcinem zrobili jeszcze jakieś przekąski? – dorzuciła siostra, rozkładając się na kanapie jak królowa.

Patrzyłam na nich wszystkich i czułam się jak służąca we własnym domu. Marcin próbował żartować:

– Może powinniśmy otworzyć pensjonat? – rzucił w stronę teścia.

– A czemu nie! – zaśmiał się teść. – Tylko żeby ceny były rodzinne!

Śmiech rozległ się po salonie. Tylko ja nie potrafiłam się śmiać.

Wieczorem, kiedy wszyscy siedzieli w saunie i głośno komentowali „jak to dobrze mieć takich dzieci”, usiadłam z Marcinem w naszej sypialni.

– Nie wytrzymam tego dłużej – powiedziałam cicho. – Czuję się jak niewolnica.

Marcin objął mnie ramieniem.

– Wiem, kochanie. Ale co mamy zrobić? To twoja rodzina…

– Moja rodzina? – powtórzyłam z goryczą. – Oni nawet nie pytają, czy mogą przyjechać. Po prostu informują mnie SMS-em: „Będziemy w piątek”. Nawet nie pytają, czy mamy plany!

Przez kolejne tygodnie sytuacja tylko się pogarszała. Każdy weekend był zajęty przez kogoś z rodziny. Zdarzało się, że goście zostawali na noc bez uprzedzenia. Raz wróciłam z pracy i zastałam kuzyna Tomka w mojej łazience – „bo sauna była wolna”. Z lodówki znikały produkty, a po każdym weekendzie zostawała góra prania i sterta brudnych naczyń.

Pewnego dnia, gdy wróciłam do domu wcześniej niż zwykle, zobaczyłam ciotkę Basię przeszukującą moją szafkę z kosmetykami.

– O, Klara! – uśmiechnęła się bez zażenowania. – Szukałam tej maseczki do twarzy, co mi ostatnio polecałaś.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

Wieczorem usiedliśmy z Marcinem przy stole.

– Musimy coś zrobić – powiedziałam stanowczo. – Albo postawimy granice, albo zwariuję.

Marcin skinął głową.

– Mam pomysł – powiedział powoli. – Skoro wszyscy traktują nasz dom jak pensjonat… to może rzeczywiście nim zostanie? Ale na naszych zasadach.

Zaczęliśmy od rozmowy z rodzicami.

– Mamo, tato – zaczęłam niepewnie. – Bardzo was kocham i cieszę się, że lubicie do nas przyjeżdżać. Ale ostatnio czuję się trochę przytłoczona…

Mama spojrzała na mnie zdziwiona.

– Przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza!

– Tak, ale… Chciałabym mieć też czas dla siebie. I dla Marcina. Ostatnio nie mamy nawet kiedy porozmawiać we dwoje.

Ojciec wzruszył ramionami.

– To powiedz reszcie, żeby nie przyjeżdżali tak często.

Łatwo powiedzieć…

W końcu postanowiliśmy wysłać rodzinie wiadomość:

„Kochani! Bardzo się cieszymy, że lubicie nas odwiedzać i korzystać z sauny. Jednak od teraz prosimy o wcześniejsze umawianie wizyt i ograniczenie ich do jednego weekendu w miesiącu na rodzinę. Dodatkowo prosimy o przynoszenie własnych ręczników i przekąsek oraz o pomoc w sprzątaniu po sobie. Mamy nadzieję na wasze zrozumienie! Klara i Marcin”

Reakcja była natychmiastowa.

Najpierw zadzwoniła mama:

– Klara! Co to ma znaczyć? Przecież jesteśmy rodziną!

Potem siostra napisała obrażonego SMS-a: „Nie wiedziałam, że przeszkadzamy!”

Ciotka Basia zadzwoniła do mojej mamy i rozpuściła plotki po całej rodzinie: „Klara chyba już zapomniała skąd pochodzi!”

Przez kilka tygodni panowała cisza. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał. Czułam ulgę… ale też żal i poczucie winy. Czy naprawdę byłam taka samolubna?

W końcu zadzwoniła mama.

– Klara… Może przesadziłyśmy trochę z tymi wizytami. Ale wiesz… tak miło było być razem…

– Mamo, ja też was kocham. Ale muszę mieć czas dla siebie i Marcina. Inaczej zwariuję.

Mama westchnęła.

– Rozumiem. Postaramy się to uszanować.

Od tamtej pory wizyty stały się rzadsze i bardziej przemyślane. Rodzina zaczęła pytać o zgodę, przynosić własne przekąski i pomagać w sprzątaniu. Z czasem relacje się poprawiły – choć niektórzy do dziś mają mi za złe „te zasady”.

Czasem patrzę na Marcina i pytam sama siebie: Czy naprawdę trzeba było aż takiej rewolucji, żeby odzyskać własny dom? Dlaczego tak trudno postawić granice najbliższym? Może wy też mieliście podobne doświadczenia?