Nietrafiony prezent ślubny od teściowej: kiedy lepiej było nic nie dawać

— O rany! Ciekawe, co tam jest? — szepnęła Kasia, ściskając moją dłoń pod stołem, kiedy prowadzący ogłosił czas na prezenty. Wesele trwało w najlepsze, a ja czułem się jak w baśni. Ale wtedy zobaczyłem moją mamę, Barbarę Stanisławów, idącą przez salę z ogromnym pudełkiem obwiązanym błękitną wstążką. Jej twarz była napięta, usta zaciśnięte w cienką linię. Zawsze była powściągliwa w okazywaniu uczuć, ale dziś wyglądała, jakby niosła coś więcej niż tylko prezent.

Rodzice Kasi podeszli pierwsi. Jej mama, pani Maria, uściskała nas serdecznie i wręczyła kopertę z życzeniami oraz kluczyki do samochodu — ich stary Opel Astra, ale dla nas to był skarb. Potem przyszła kolej na moją mamę. Wszyscy patrzyli na nią z ciekawością. Nawet orkiestra na chwilę ucichła.

— Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia — powiedziała chłodno, wręczając nam pudełko. — Mam nadzieję, że się przyda.

Kasia spojrzała na mnie pytająco. Otworzyliśmy prezent na oczach wszystkich gości. W środku znajdował się… zestaw garnków. Ale nie byle jaki — stary, porysowany komplet, który pamiętałem jeszcze z dzieciństwa. Garnki były wyraźnie używane, niektóre miały nawet odpryski emalii i przypalone dno.

W sali zapadła niezręczna cisza. Ktoś z tyłu zachichotał nerwowo. Kasia zacisnęła usta i spuściła wzrok. Ja poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.

— To… bardzo oryginalny prezent — wymamrotałem, próbując ratować sytuację.

Mama patrzyła na mnie wyzywająco. — To rodzinne pamiątki. Gotowałam w nich przez trzydzieści lat. Myślałam, że docenisz wartość sentymentalną.

Kasia skinęła głową, ale widziałem łzy w jej oczach. Goście zaczęli szeptać między sobą. Czułem, jakby cały świat patrzył tylko na naszą trójkę.

Po weselu Kasia zamknęła się w łazience i długo nie wychodziła. Siedziałem na łóżku, trzymając w rękach jeden z garnków. Przypomniałem sobie dzieciństwo — mama gotująca rosół w tej właśnie brytfannie, jej zmęczone ręce mieszające zupę. Ale teraz ten garnek był symbolem czegoś zupełnie innego.

Wieczorem zadzwoniłem do mamy.

— Mamo, dlaczego nam to zrobiłaś? — zapytałem cicho.

— Co zrobiłam? Chciałam dobrze. To są rzeczy z historią! — odpowiedziała urażona.

— Ale to nasz ślub… Wszyscy patrzyli… Kasia czuje się upokorzona.

— Może powinna się nauczyć pokory — syknęła mama i rozłączyła się.

Następnego dnia Kasia nie chciała rozmawiać o prezencie. Próbowałem ją pocieszyć, ale widziałem, że coś w niej pękło. Zaczęła unikać rozmów o mojej rodzinie, a każde wspomnienie o mamie kończyło się kłótnią.

Minęły tygodnie. Garnki stały w kącie kuchni jak wyrzut sumienia. Mama dzwoniła rzadziej, a kiedy już rozmawialiśmy, czułem chłód w jej głosie.

Pewnego dnia odwiedził nas mój młodszy brat, Tomek.

— Stary, mama jest załamana — powiedział cicho. — Mówi, że ją odtrąciłeś.

— A myślisz, że ja nie jestem załamany? — odpowiedziałem ostro. — Przecież ona wiedziała, jak to zostanie odebrane!

Tomek wzruszył ramionami.

— Może po prostu nie potrafi inaczej? Zawsze była dumna i uparta.

Wieczorem długo rozmawiałem z Kasią.

— Może powinniśmy po prostu oddać te garnki do schroniska dla bezdomnych? — zaproponowała gorzko.

— Nie wiem… Czuję się rozdarty między tobą a mamą — przyznałem szczerze.

— To nie chodzi o garnki — powiedziała cicho Kasia. — Chodzi o szacunek. O to, że twoja mama pokazała wszystkim, co o mnie myśli.

Zrozumiałem wtedy, że prezent był tylko pretekstem do wyrażenia czegoś głębszego — może żalu, że odchodzę z domu, może zazdrości o nową kobietę w moim życiu.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Postanowiłem odwiedzić mamę sam.

— Synu, przyszłeś w końcu — powiedziała bez uśmiechu.

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Na stole stał tylko jeden talerz i kubek herbaty.

— Mamo… Dlaczego te garnki? — zapytałem jeszcze raz.

Spojrzała na mnie długo.

— Bo chciałam ci przypomnieć dom. Bałam się, że zapomnisz o mnie, kiedy będziesz miał własną rodzinę. Chciałam zostawić ci coś swojego… Ale chyba zrobiłam to źle.

Poczułem ulgę i smutek jednocześnie.

— Mamo, zawsze będziesz dla mnie ważna. Ale musisz zaakceptować Kasię i naszą rodzinę.

Mama skinęła głową ze łzami w oczach.

Wróciłem do domu i opowiedziałem wszystko Kasi. Usiadła obok mnie i przez chwilę milczeliśmy.

— Może spróbujemy jeszcze raz? — zapytała cicho.

Zgodziłem się. Postanowiliśmy zaprosić mamę na obiad i ugotować coś właśnie w tych garnkach. Było niezręcznie, ale pierwszy raz od dawna poczułem nadzieję na pojednanie.

Czasem myślę: czy naprawdę jeden nietrafiony prezent może zniszczyć relacje rodzinne? A może wszystko zależy od tego, czy potrafimy rozmawiać o swoich uczuciach i wybaczać sobie nawzajem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?