Pod jednym dachem: Kiedy rodzicielstwo staje się ciężarem – Moja walka o siebie i rodzinę

– Znowu nie śpi? – Marek rzucił przez zaciśnięte zęby, kiedy po raz trzeci tej nocy usłyszeliśmy płacz Kacpra. Leżałam na boku, wpatrzona w ciemność, z sercem ściśniętym jak pięść. – Idź do niego, proszę – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Ja już nie mogę.

Marek westchnął ciężko, zrzucił kołdrę i poszedł do pokoju syna. Słyszałam, jak mruczy pod nosem coś, czego nie chciałam rozumieć. W tej ciszy, przerywanej tylko szlochem dziecka, poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek. To nie tak miało być. Miało być szczęście, rodzina, wspólne śniadania i wieczory z bajkami. Tymczasem od miesięcy żyliśmy obok siebie, jak współlokatorzy, których łączy tylko zmęczenie i frustracja.

Kiedy Kacper się urodził, byłam pewna, że dam radę. Przecież tyle kobiet sobie radzi. Moja mama powtarzała: „Dziecko to radość, zobaczysz, wszystko się ułoży”. Ale nikt nie mówił o tym, jak bardzo można się pogubić. Jak można nie czuć nic poza zmęczeniem i poczuciem winy. Jak można patrzeć na swoje dziecko i zamiast miłości czuć lęk, że się nie sprosta.

Marek wrócił do łóżka. – Uspokoił się? – zapytałam cicho.
– Tak, ale nie wiem na jak długo. Może trzeba iść do lekarza? – rzucił z wyrzutem. – Może trzeba w końcu coś zrobić, bo ja też mam swoją pracę i nie mogę być ciągle niewyspany!

Zacisnęłam usta. Chciałam mu powiedzieć, że ja też mam swoją pracę – bycie matką na pełen etat, bez urlopu, bez przerwy na kawę. Ale nie powiedziałam nic. Bo przecież on zarabia, on utrzymuje dom. Ja tylko siedzę w domu z dzieckiem. Tak przynajmniej myślała jego mama, która przy każdej okazji przypominała mi, jak ona sobie radziła z trójką dzieci i jeszcze gotowała obiady na dwa dni.

Z czasem zaczęłam unikać ludzi. Przestałam odbierać telefony od przyjaciółek. Nie miałam siły słuchać o ich sukcesach w pracy, o weekendowych wyjazdach do Zakopanego czy nowych serialach na Netfliksie. Ja nie miałam czasu nawet umyć włosów. Każdy dzień był walką o przetrwanie.

Najgorzej było wieczorami. Kiedy Kacper w końcu zasypiał, siadałam na podłodze w łazience i płakałam. Cicho, żeby Marek nie słyszał. Wstydziłam się swoich uczuć. Wstydziłam się tego, że nie jestem szczęśliwa. Że czasem mam ochotę wyjść z domu i nigdy nie wrócić.

Pewnego dnia Marek wrócił wcześniej z pracy. Zastał mnie siedzącą na podłodze w kuchni, z głową opartą o szafkę. Kacper płakał w łóżeczku, a ja nie miałam siły do niego pójść.

– Co ty robisz? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nie wiem… – wyszeptałam. – Po prostu nie wiem już, co robić.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu.
– Może powinnaś pogadać z kimś… z lekarzem? – zaproponował niepewnie.
– Myślisz, że jestem chora psychicznie? – rzuciłam z goryczą.
– Nie… Po prostu… może potrzebujesz pomocy.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni unikaliśmy się jeszcze bardziej. Marek wychodził do pracy wcześniej, wracał później. Ja zamykałam się w sobie. Czułam, że tracimy siebie.

W końcu zadzwoniła moja mama.
– Paulina, co się dzieje? Marek mówił, że jesteś jakaś inna…
– Nic się nie dzieje – skłamałam.
– Córeczko, ja wiem, że jest ciężko. Ale musisz być silna dla Kacpra.

Te słowa przelały czarę goryczy. Położyłam słuchawkę i wybuchłam płaczem. Dlaczego wszyscy oczekują ode mnie siły? Dlaczego nikt nie widzi, jak bardzo jestem słaba?

Zdecydowałam się pójść do psychologa. Bałam się jak diabli. Bałam się przyznać do tego, że nie radzę sobie z macierzyństwem. Ale kiedy po raz pierwszy powiedziałam na głos: „Nie jestem szczęśliwa”, poczułam ulgę. Psycholog powiedziała mi wtedy: „To normalne. Masz prawo czuć się źle. Masz prawo prosić o pomoc”.

Zaczęłam powoli mówić o swoich uczuciach Markowi. Na początku nie rozumiał. Był zły, czuł się odrzucony. Ale z czasem zaczął słuchać. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nas boli. O tym, jak bardzo się boimy, że nie damy rady.

Nie było łatwo. Były dni, kiedy miałam ochotę rzucić wszystko i uciec. Były dni, kiedy Marek spał na kanapie, a ja płakałam do poduszki. Ale były też chwile, kiedy patrzyliśmy na Kacpra i czuliśmy, że mimo wszystko jesteśmy rodziną.

Dziś wiem, że rodzicielstwo to nie tylko radość i uśmiechy z reklam pieluch. To też łzy, kłótnie i poczucie winy. Ale to właśnie w tych najtrudniejszych momentach można odnaleźć siebie na nowo.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet wokół mnie czuje to samo? Ile z nas boi się przyznać do słabości? Może właśnie w tej bezbronności kryje się nasza największa siła…