Wszystko straciłam przez własną dumę? Wyznanie teściowej przy rodzinnym stole

– No to mam dla was wiadomość – powiedziałam, odkładając łyżkę na talerz. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, nawet mały Staś przestał bawić się makaronem. W powietrzu zawisła cisza, jakby ktoś nagle wyłączył dźwięk w telewizorze. – Sporządziłam testament – dodałam, patrząc prosto w oczy synowej, Magdzie.

Mój syn, Tomek, odsunął się lekko od stołu. Widziałam, jak jego szczęka napina się ze złości. Magda tylko westchnęła i spojrzała w okno. Przez chwilę miałam ochotę cofnąć te słowa, ale wiedziałam, że nie ma już odwrotu. To była kulminacja lat narastających napięć i nieporozumień, które zaczęły się jeszcze zanim Tomek się ożenił.

Zawsze byłam dumna. Wychowałam Tomka sama po śmierci męża. Pracowałam w szkole jako nauczycielka matematyki i byłam przekonana, że wiem najlepiej, co jest dobre dla mojego dziecka. Kiedy przyprowadził Magdę do domu, od razu poczułam dystans. Była inna – cicha, zamknięta w sobie, a jednak stanowcza. Nie potrafiłam jej rozgryźć. Zamiast spróbować ją poznać, zaczęłam ją oceniać.

– Mamo, czy musisz teraz o tym mówić? – Tomek przerwał ciszę. – Przecież to niedzielny obiad.

– Właśnie dlatego – odpowiedziałam. – Chciałam, żebyście wiedzieli razem.

Magda spojrzała na mnie chłodno. – To twoja decyzja. My i tak nie mamy nic do powiedzenia.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez lata próbowałam być obecna w ich życiu – pomagałam przy dzieciach, gotowałam obiady, robiłam zakupy. Ale zawsze czułam się jak intruz. Każda moja rada była odbierana jako krytyka. Każde pytanie o wnuki – jako wtrącanie się.

Pamiętam jeden wieczór sprzed kilku lat. Tomek zadzwonił do mnie późno:

– Mamo, możesz jutro zostać ze Stasiem? Magda musi iść do lekarza.

– Oczywiście – odpowiedziałam bez wahania.

Przyszłam rano z ciastem i zabawkami. Magda była już gotowa do wyjścia, ale zanim wyszła, odwróciła się do mnie:

– Proszę, nie dawaj mu słodyczy przed obiadem.

Poczułam się upokorzona. Przecież wiedziałam, jak opiekować się dzieckiem! Ale zamiast powiedzieć to spokojnie, rzuciłam:

– Może powinnaś zostać w domu i sama się nim zająć.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Magda coraz rzadziej prosiła mnie o pomoc, a Tomek zaczął być zdystansowany. Z czasem wizyty stawały się coraz rzadsze. W końcu przestali odbierać telefony.

Próbowałam tłumaczyć sobie, że to przez ich pracę, przez obowiązki… Ale prawda była inna: nie potrafiłam zaakceptować ich wyborów i stylu życia. Chciałam być potrzebna na moich zasadach.

Wróćmy do dzisiejszego obiadu. Po moim ogłoszeniu rozmowa się urwała. Staś zaczął płakać, a młodsza Zosia przewróciła szklankę z kompotem na obrus. Magda szybko zabrała dzieci do łazienki.

Zostaliśmy z Tomkiem sami przy stole.

– Po co to wszystko? – zapytał cicho.

– Chciałam tylko… żebyście wiedzieli, że myślę o was – odpowiedziałam drżącym głosem.

– Myślisz o nas? Czy o sobie?

Nie umiałam odpowiedzieć. Może rzeczywiście chodziło bardziej o mnie? O to, żeby poczuć się ważną? Docenioną?

Po obiedzie wszyscy wyszli szybko, nawet nie żegnając się serdecznie. Zostałam sama w pustym mieszkaniu pachnącym rosołem i świeżo upieczonym ciastem drożdżowym.

Wieczorem długo siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia wnuków na komodzie. Próbowałam przypomnieć sobie momenty szczęścia – pierwsze kroki Stasia, uśmiech Tomka po maturze… Ale te wspomnienia mieszały się z wyrzutami sumienia.

Czy naprawdę zrobiłam wszystko, by ich zrozumieć? Czy moja duma była ważniejsza niż rodzina?

Teraz wiem jedno: czasem lepiej ugryźć się w język i spróbować posłuchać drugiego człowieka zamiast narzucać mu swoje racje. Ale czy nie jest już za późno?

Może jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole bez napięcia i żalu? A może już zawsze będę tylko wspomnieniem dla własnych wnuków?

Czy wy też kiedyś straciliście kogoś przez własną dumę? Co byście zrobili na moim miejscu?