Faktura za miłość: Kiedy małżeństwo staje się rozliczeniem

— To chyba jakiś żart, Marek? — zapytałam, patrząc na ekran telefonu, gdzie właśnie pojawiła się wiadomość z załącznikiem. PDF. Tytuł: „Faktura za wspólne lata”. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie dudniło jedno pytanie: co się z nami stało?

Marek siedział w salonie, wpatrzony w telewizor, jakby nic się nie wydarzyło. Przeszłam przez korytarz na miękkich nogach, czując, że zaraz się przewrócę. — Marek, co to ma znaczyć? — głos mi się łamał.

Nie odwrócił się nawet. — Skoro wszystko trzeba liczyć, to policzyłem. Za obiady, pranie, opiekę nad dziećmi, nawet za te twoje wieczory z koleżankami, kiedy zostawałem sam. Chciałaś równości? Masz.

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie słowa. W głowie przewijały się obrazy: nasz ślub w kościele na Pradze, narodziny Maćka i Zosi, wspólne wakacje nad Bałtykiem. Czy to wszystko naprawdę można wycenić?

Usiadłam na kanapie naprzeciwko niego. — Marek, przecież my jesteśmy rodziną. To nie jest firma, żeby wystawiać sobie faktury.

Wzruszył ramionami. — Ty zaczęłaś. Ostatnio tylko słyszę: „ja robię więcej”, „ty nic nie doceniasz”, „wszystko na mojej głowie”. To policzyłem. Może teraz zobaczysz, ile jestem wart.

Zacisnęłam pięści. — Myślisz, że o to chodzi? Że chodzi o pieniądze?

— Nie wiem już, o co ci chodzi — odpowiedział cicho i wyszedł do kuchni.

Zostałam sama z telefonem i tym przeklętym PDF-em. Otworzyłam go drżącymi palcami. Pozycja po pozycji: „Pranie – 1200 zł”, „Opieka nad dziećmi – 5000 zł”, „Zakupy spożywcze – 3000 zł”, „Wspólne wyjazdy – 2000 zł”. Na końcu suma: 18 500 zł. I dopisek: „Do zapłaty do końca miesiąca”.

Łzy napłynęły mi do oczu. Przez lata myślałam, że jesteśmy drużyną. Że nawet jeśli się kłócimy, to zawsze stoimy po jednej stronie barykady. A teraz? Mój mąż wystawia mi fakturę za życie razem.

W nocy nie mogłam zasnąć. Słyszałam ciche szlochy Maćka przez ścianę — pewnie znowu miał koszmary. Zosia kręciła się w łóżku i mamrotała przez sen. Chciałam wstać i ich przytulić, ale nie miałam siły.

Rano Marek zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zrobił sobie kawę, ubrał garnitur i wyszedł do pracy bez słowa. Dzieci patrzyły na mnie pytająco.

— Mamo, czemu tata jest taki smutny? — zapytała Zosia.

— Nie wiem, kochanie — odpowiedziałam cicho i przytuliłam ją mocno.

Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Kiedy wróciłam do domu, Marek już był. Siedział przy stole z laptopem i przeglądał jakieś papiery.

— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — O czym?

— O nas. O tym wszystkim.

Westchnął ciężko. — Nie wiem, czy jest jeszcze o czym rozmawiać.

Usiadłam naprzeciwko niego. — Marek, ja cię kocham. Ale nie mogę żyć w świecie, gdzie wszystko jest rozliczane jak w Excelu.

— A ja nie mogę żyć w świecie, gdzie wszystko jest moją winą — odpowiedział cicho.

Zamilkliśmy oboje. Przez chwilę słychać było tylko tykanie zegara i szum ulicy za oknem.

— Pamiętasz naszą pierwszą randkę? — zapytałam nagle. — Jak zgubiłeś portfel i musiałam ci kupić bilet powrotny do domu?

Uśmiechnął się smutno. — Pamiętam.

— Wtedy nie liczyliśmy kto komu ile jest winien.

— Bo wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi — powiedział gorzko.

Zabolało mnie to bardziej niż ta faktura.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

— Co się dzieje u was w domu? Marek był dziś u mnie po dzieci i wyglądał jak cień człowieka.

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się do słuchawki.

— Mamo, on mi wystawił fakturę za nasze życie…

Mama milczała przez chwilę.

— Dziecko… czasem ludzie ranią najbardziej tych, których najbardziej kochają.

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy zaczęliśmy się oddalać. Może to było wtedy, gdy Marek stracił pracę i przez pół roku siedział w domu? A może wtedy, gdy ja dostałam awans i zaczęłam wracać późno z pracy? Może wtedy powinniśmy byli bardziej ze sobą rozmawiać?

Następnego dnia postanowiłam zawalczyć o naszą rodzinę. Położyłam na stole swoją własną „fakturę”: „Miłość – bezcenne”, „Wsparcie – bezcenne”, „Wspólne łzy i śmiech – bezcenne”.

Kiedy Marek wrócił do domu i zobaczył kartkę, długo patrzył na nią w milczeniu. W końcu usiadł obok mnie i po raz pierwszy od dawna przytulił mnie mocno.

— Przepraszam — wyszeptał. — Bałem się, że już mnie nie potrzebujesz…

Poczułam ulgę i ból jednocześnie. Bo przecież oboje zawiniliśmy. Oboje pozwoliliśmy, żeby codzienność nas przygniotła.

Dziś wiem jedno: miłości nie da się wycenić ani rozliczyć na fakturze. Ale czy można odbudować zaufanie po takiej zdradzie serca?

Czasem patrzę na Marka i pytam siebie: czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy wy bylibyście w stanie?