Między mną a jego przeszłością – Dziecko, którego nie potrafił pokochać. Moja walka o rodzinę w cieniu teściowej i rodzinnych tajemnic
– Znowu nie odrobiła lekcji? – głos Marka przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kakao, które zrobiłam Julce na poprawę humoru. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale on już patrzył przez okno, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadawał.
Julka siedziała przy stole, skulona nad zeszytem. Miała dziesięć lat i oczy, które za wcześnie nauczyły się smutku. Była córką Marka z pierwszego małżeństwa, a ja – jego drugą żoną, tą „nową”, która miała wszystko naprawić. Przynajmniej tak uważała jego matka.
– Może po prostu potrzebuje więcej czasu – powiedziałam cicho, próbując nie wywołać kolejnej awantury.
– Ty zawsze ją tłumaczysz – syknął Marek. – Nie rozumiesz, że ona nigdy nie będzie normalna?
Zamarłam. Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Julka spojrzała na mnie błagalnie, jakby prosiła o ratunek. Usiadłam obok niej i pogłaskałam ją po włosach.
– Jesteś mądra i dasz sobie radę – szepnęłam jej do ucha.
Marek wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałyśmy same w tej ciszy, która była gorsza niż krzyk.
Nie tak wyobrażałam sobie rodzinę. Kiedy poznałam Marka, był czarujący, opowiadał o swoich marzeniach i planach na przyszłość. O Julce mówił niewiele – „mała jest trudna, ale się dogadacie”. Myślałam wtedy, że miłość wystarczy, by wszystko poukładać.
Pierwsze miesiące były pełne nadziei. Julka była nieufna, ale powoli zaczynała się otwierać. Gotowałam jej ulubione naleśniki, czytałyśmy książki pod kocem. Marek był wtedy obecny – śmiał się z nami, zabierał nas na lody do parku. Ale potem przyszła teściowa.
Pani Halina pojawiła się nagle, jak burza. Zawsze wiedziała lepiej: jak wychowywać dziecko, jak prowadzić dom, jak być żoną. „Julka to nie twoja sprawa” – powtarzała mi przy każdej okazji. „Nie mieszaj się w to, co było przed tobą”.
Ale jak miałam się nie mieszać? Każdego dnia widziałam, jak Julka zamyka się w sobie coraz bardziej. Marek oddalał się od niej – i ode mnie. Zamiast rozmów były tylko pretensje i milczenie.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
– Po co ona tu mieszka? – spytał Marek matki. – Przecież mogłaby być u swojej matki.
– Bo tamta sobie nie radzi – odpowiedziała teściowa chłodno. – Ale ty też nie musisz się nią zajmować. Masz nową rodzinę.
Zacisnęłam pięści. Nowa rodzina? Czyli ja i Marek bez Julki? Przecież ona była częścią tego domu, nawet jeśli nikt poza mną tego nie chciał zauważyć.
Z czasem zaczęłam czuć się jak intruz we własnym życiu. Każda próba rozmowy z Markiem kończyła się kłótnią.
– Dlaczego jej nie kochasz? – zapytałam kiedyś w rozpaczy.
– Bo ona przypomina mi o wszystkim, co straciłem – odpowiedział cicho.
Nie wiedziałam już, czy bardziej boli mnie jego chłód wobec Julki, czy to, że ja też zaczynam być dla niego niewidzialna.
Julka coraz częściej wracała ze szkoły smutna. Pewnego dnia znalazłam w jej zeszycie rysunek: trzy postacie trzymające się za ręce i jedną stojącą z boku. Ta z boku miała łzy w oczach.
– To ty? – zapytałam delikatnie.
Skinęła głową.
– Tata mnie nie chce – wyszeptała.
Objęłam ją mocno i obiecałam sobie, że nigdy jej nie zostawię.
Ale dom stawał się coraz bardziej duszny. Teściowa przychodziła codziennie pod pretekstem pomocy. Krytykowała wszystko: obiad za słony, Julka za głośna, ja za miękka.
– Gdybyś była bardziej stanowcza, Marek by cię szanował – mówiła mi pewnego popołudnia, kiedy zmywałam naczynia po obiedzie.
– A może gdyby pani pozwoliła nam żyć po swojemu… – zaczęłam, ale przerwała mi gestem ręki.
– Ty nic nie rozumiesz. Rodzina to obowiązek, nie sentymenty.
Wieczorami płakałam po cichu do poduszki. Czułam się odpowiedzialna za Julkę i za Marka, który coraz bardziej zamykał się w swoim świecie żalu i pretensji do przeszłości.
Któregoś dnia Julka nie wróciła ze szkoły na czas. Szukałam jej wszędzie – w parku, na placu zabaw, nawet u sąsiadów. W końcu znalazłam ją siedzącą na schodach przed blokiem.
– Nie chcę tu mieszkać – powiedziała przez łzy. – Chcę do mamy.
Serce mi pękło. Wiedziałam, że nie mogę jej zatrzymać na siłę. Ale też wiedziałam, że jeśli odejdzie, ten dom rozpadnie się całkiem.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole – ja, Marek i Julka. Po raz pierwszy od dawna spojrzeliśmy sobie w oczy bez udawania.
– Marek… – zaczęłam drżącym głosem. – Musisz zdecydować: albo spróbujemy być rodziną wszyscy razem, albo…
Nie dokończyłam. Wiedziałam, że on rozumie. Ale czy potrafi pokochać własne dziecko?
Minęły tygodnie pełne napięcia i rozmów bez odpowiedzi. Julka coraz częściej spędzała czas u swojej mamy. Ja czułam się coraz bardziej samotna w tym domu pełnym ludzi i pustki jednocześnie.
Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i zastanawiam się: czy można naprawić cudze błędy? Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje akceptacji?
Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co boli najbardziej…
Czy wy też czuliście kiedyś ciężar odpowiedzialności za coś, czego nie da się naprawić? Jak długo można walczyć o rodzinę w pojedynkę?