Kiedy łzy stają się siłą: Moja walka o szacunek w małżeństwie z Markiem

— Znowu płaczesz? — głos Marka odbił się echem w ciasnej kuchni naszego mieszkania na warszawskim Bródnie. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach kubek po herbacie, a łzy kapały mi na bluzkę. — Przestań robić z siebie ofiarę, Anka. Ile można?

Nie odpowiedziałam. W gardle miałam gulę, która nie pozwalała mi wydobyć głosu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie początek końca mojego milczenia.

Marek był moim pierwszym chłopakiem. Poznaliśmy się na studiach, kiedy wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Był pewny siebie, zabawny, miał mnóstwo znajomych i zawsze wiedział, czego chce. Ja byłam cicha, nieśmiała, z małego miasteczka pod Radomiem. On imponował mi wszystkim — nawet tym, co dziś mnie przeraża.

Na początku byłam szczęśliwa. Marek umiał mnie rozśmieszyć, zabierał na koncerty, kupował kwiaty bez okazji. Ale po ślubie coś się zmieniło. Zaczęły się drobne docinki: „Znowu nie posoliłaś ziemniaków”, „Twoja matka to chyba nigdy cię nie nauczyła gotować”, „Po co ci te studia, skoro i tak siedzisz w domu?”.

Kiedy zaszłam w ciążę, czułam się jakby świat się zatrzymał. Bałam się — nie tylko porodu, ale tego, jak Marek zareaguje na nową rzeczywistość. On jednak tylko wzruszył ramionami: — Dziecko to nie powód do histerii. Każda kobieta przez to przechodzi.

Poród był trudny. Leżałam sama w szpitalnej sali, a Marek nawet nie odebrał telefonu. Pielęgniarka zapytała: — Może zadzwonić do męża? — Nie trzeba — odpowiedziałam cicho, czując jak łzy spływają mi po policzkach. Kiedy wróciłam do domu z małą Zosią na rękach, Marek rzucił tylko: — No to teraz zobaczymy, jak sobie poradzisz.

Nie spałam nocami. Zosia płakała, ja płakałam razem z nią. Marek wracał późno z pracy albo wychodził „na piwo z chłopakami”. Czułam się coraz bardziej samotna i niewidzialna. Kiedy próbowałam rozmawiać o swoich uczuciach, słyszałam tylko: — Przesadzasz. Inne kobiety mają gorzej.

Pewnego wieczoru, kiedy Zosia miała już dwa lata, usłyszałam rozmowę Marka przez telefon:
— No jasne, że nie mam czasu na te jej fochy. Dziecko płacze, ona płacze… Chyba zwariuję! — śmiał się do słuchawki.

Wtedy coś we mnie pękło. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. W pracy nikt nie zauważył mojej rozpaczy — byłam przecież tą zawsze uśmiechniętą Anką z księgowości. Ale w środku czułam się jak cień człowieka.

Zaczęłam szukać pomocy w internecie. Trafiłam na forum dla kobiet doświadczających przemocy emocjonalnej. Czytałam historie innych Polek: nauczycielek, pielęgniarek, matek trójki dzieci… Wszystkie pisały o tym samym — o samotności i wstydzie.

Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mojej mamy:
— Mamo… ja już nie daję rady.
— Aniu, wracaj do domu. Zosia jest najważniejsza.

Ale ja nie chciałam wracać na wieś jako „ta, której nie wyszło”. Bałam się plotek sąsiadek i spojrzeń ciotek na rodzinnych spotkaniach.

Pewnego dnia Marek wrócił pijany i zaczął krzyczeć:
— Ty nic nie potrafisz! Nawet dziecka nie umiesz wychować! Po co mi taka żona?

Zosia obudziła się ze snu i zaczęła płakać. Wzięłam ją na ręce i wtedy zobaczyłam w jej oczach strach. To był moment przełomowy.

Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z mieszkania. Pojechałam do koleżanki z pracy — Magdy. Siedziałyśmy przy stole i płakałyśmy razem.
— Anka, musisz coś zmienić dla siebie i dla Zosi — powiedziała cicho.

Zgłosiłam się do psychologa. Rozmowy były trudne, ale zaczęłam rozumieć, że nie jestem winna temu, co mnie spotkało. Zaczęłam walczyć o alimenty i mieszkanie dla siebie i córki.

Marek próbował mnie zastraszyć:
— Myślisz, że ktoś ci uwierzy? Że dasz sobie radę sama?
Ale tym razem już się nie bałam.

Dziś mija dwa lata od tamtego dnia. Wynajmuję małe mieszkanie na Targówku, pracuję na półtora etatu i codziennie odbieram Zosię z przedszkola. Czasem jest ciężko — szczególnie gdy widzę szczęśliwe rodziny na placu zabaw albo słyszę pytania sąsiadek: — A gdzie tatuś Zosi?

Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu odebrać sobie godności.

Często zastanawiam się: ile jeszcze kobiet w Polsce płacze nocami ze strachu przed samotnością lub opinią innych? Czy naprawdę musimy milczeć dla „dobra rodziny”? Może nadszedł czas, żebyśmy zaczęły mówić głośno o swojej prawdzie?