„Mam 70 lat i mieszkam sama: Moje dzieci nie chcą, żebym z nimi zamieszkała, i nie wiem, jak dalej żyć”
Mam 70 lat i mieszkam sama w małym mieszkaniu w Warszawie. Dni są długie, a noce jeszcze dłuższe. Pytałam moje dzieci, czy mogłabym z nimi zamieszkać, ale odmawiają. Nie wiem, jak dalej żyć.
Nazywam się Małgorzata i całe życie mieszkałam w tym mieście. Kiedyś kochałam ten zgiełk, energię, która zdawała się pulsować na ulicach. Ale teraz to tylko hałas. Twarze mijających mnie ludzi są nieznajome, a miasto, które kiedyś było domem, teraz wydaje się więzieniem.
Mój mąż zmarł pięć lat temu i od tego czasu samotność jest nie do zniesienia. Moje dzieci, Jan i Emilia, mają swoje własne życie. Jan mieszka w Krakowie z żoną i dwójką dzieci, a Emilia jest w Poznaniu, zajęta swoją karierą. Rozumiem, że mają swoje obowiązki, ale to nie sprawia, że izolacja jest łatwiejsza do zniesienia.
Pytałam ich oboje, czy mogłabym z nimi zamieszkać. Myślałam, że może mogłabym pomóc w domu, być blisko wnuków i nie czuć się tak samotna. Ale oboje powiedzieli nie. Jan powiedział mi, że ich dom jest za mały i że nie byłoby to fair wobec jego żony. Emilia powiedziała, że jest zbyt zajęta pracą i nie ma czasu się mną zajmować.
Nie obwiniam ich. Mają swoje życie do przeżycia. Ale to sprawia, że zastanawiam się, jak mam dalej żyć. Dni zlewają się w monotonny ciąg. Budzę się, robię sobie filiżankę herbaty i siedzę przy oknie, obserwując świat na zewnątrz. Czasami idę na spacer wokół bloku, ale to nie to samo bez kogoś do dzielenia się tym.
Próbowałam dołączyć do grup społecznych i uczestniczyć w wydarzeniach w lokalnym centrum seniora, ale trudno jest nawiązać nowe znajomości w moim wieku. Większość ludzi tam już ma swoje kręgi towarzyskie i często czuję się jak outsider patrzący z zewnątrz.
Najtrudniejsze są święta. Kiedyś Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie były pełne śmiechu i radości, z rodziną zgromadzoną wokół stołu. Teraz są tylko przypomnieniem tego, co straciłam. W zeszłe Boże Narodzenie Jan wysłał mi kartę podarunkową pocztą, a Emilia zadzwoniła na krótką rozmowę przed wyjściem na imprezę. To nie to samo, co mieć ich tutaj ze mną.
Myślałam o przeprowadzce do domu spokojnej starości, ale myśl o opuszczeniu mojego domu jest przerażająca. To mieszkanie kryje tyle wspomnień z mojego życia z mężem i dziećmi. Trudno sobie wyobrazić zaczynanie od nowa w nowym miejscu w moim wieku.
Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej po prostu zniknąć. Czy ktoś by to zauważył? Czy ktoś by się przejął? To mroczna myśl, ale trudno ją odsunąć, gdy jest się cały czas samotnym.
Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Staram się być pozytywna, znaleźć radość w drobnych rzeczach, ale to nie jest łatwe. Samotność jest stałym towarzyszem, ciężarem, który nigdy nie znika.
Mam nadzieję, że pewnego dnia moje dzieci zrozumieją, jak bardzo ich potrzebuję, jak wiele znaczyłaby dla mnie ich obecność. Ale do tego czasu będę kontynuować codzienne czynności, próbując znaleźć powód do dalszego życia.