Moja macocha, moja siostra – czy naprawdę możemy być rodziną?

– Nie musisz tu być, wiesz? – usłyszałam, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi do pokoju. Stała przy oknie, oparta o parapet, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Zuzka. Moja nowa przyrodnia siostra. Miała na sobie za duży sweter i spojrzenie, które mogłoby zamrozić Bałtyk w środku lipca.

– Wiem – odpowiedziałam cicho, choć wcale nie byłam tego taka pewna. Przecież mama kazała mi tu przyjechać. „To ważne dla twojego taty. Daj szansę tej rodzinie” – powtarzała mi przez telefon, jakby to była jakaś mantra.

Tata ożenił się z panią Jolą rok temu. Poznał ją na kursie tańca towarzyskiego w Gdańsku. Ja wtedy byłam w drugiej klasie liceum i bardziej interesowały mnie egzaminy niż jego nowe życie. Ale kiedy powiedział mi, że zamierza się ożenić, poczułam coś dziwnego – jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez dziesięć lat po rozwodzie rodziców byłam jego „małą dziewczynką”, jedyną córką, oczkiem w głowie. Teraz miałam dzielić go z kimś innym.

Pierwsze spotkanie z Jolą było niezręczne. Uśmiechała się szeroko, mówiła dużo i szybko, a ja czułam się jak gość na własnym pogrzebie. Zuzka natomiast nawet nie udawała uprzejmości. Miała wtedy czternaście lat i spojrzenie pełne pogardy. „Nie potrzebuję nowej siostry” – rzuciła do mnie na schodach, kiedy tata nie słyszał.

Mijały miesiące. Tata dzwonił częściej niż zwykle, pytał, czy przyjadę na święta, na ferie, na weekend. Mama patrzyła na mnie z troską i powtarzała: „To ważne dla niego”. Więc jechałam. Ale każda wizyta była jak walka o tlen.

Tego lata postanowiłam zostać u taty dłużej – całe dwa tygodnie nad morzem, w domu dziadków. Myślałam, że może w końcu uda mi się dogadać z Zuzką. Że wspólne spacery po plaży, lody w porcie i wieczorne planszówki zbliżą nas do siebie.

Pierwszego dnia po przyjeździe usiadłyśmy razem przy stole w kuchni. Jola kroiła ogórki na mizerię, tata czytał gazetę.

– Może pójdziemy na rowery? – zaproponowałam nieśmiało.

Zuzka spojrzała na mnie spod byka.

– Nie lubię rowerów – burknęła.

– Ale przecież masz swój nowy… – zaczęłam.

– Nie lubię i już! – przerwała mi ostro.

Tata odłożył gazetę i spojrzał na nas z niepokojem.

– Dziewczyny, może spróbujecie się dogadać? To ważne dla nas wszystkich.

Zuzka wzruszyła ramionami i wyszła z kuchni. Jola westchnęła ciężko.

– Daj jej czas, Martynko – powiedziała cicho. – Ona też to wszystko przeżywa po swojemu.

Przeżywa? Ale co? Przecież to ja musiałam pogodzić się z nową rodziną taty, nowym domem, nowymi zasadami. To ja czułam się obca we własnym pokoju, bo Zuzka rozłożyła tam swoje rzeczy bez pytania.

Wieczorem leżałam na łóżku i słuchałam szumu morza za oknem. Wspominałam wakacje sprzed lat – te beztroskie dni z tatą i dziadkami, kiedy wszystko było proste. Teraz każdy gest wydawał się podejrzany, każde słowo mogło wywołać burzę.

Drugiego dnia poszłyśmy razem do sklepu po bułki. Milczałyśmy przez całą drogę.

– Wiesz co? – odezwała się nagle Zuzka. – Nie musisz udawać, że ci zależy.

Zatrzymałam się zaskoczona.

– Nie udaję – odpowiedziałam szczerze. – Po prostu… chciałabym spróbować.

Zuzka spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Po co? I tak wrócisz do siebie za tydzień i zapomnisz o nas.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.

– Może nie zapomnę – szepnęłam.

Resztę drogi szłyśmy w milczeniu.

Wieczorem tata zaproponował wspólne oglądanie filmu. Zuzka od razu odmówiła i zamknęła się w swoim pokoju. Ja zostałam z tatą i Jolą. Próbowałam się uśmiechać, ale czułam narastającą frustrację.

Następnego dnia postanowiłam spróbować inaczej. Znalazłam Zuzkę na plaży, siedziała sama na wydmie i rysowała coś w szkicowniku.

– Ładnie rysujesz – powiedziałam ostrożnie.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Skąd wiesz?

– Widziałam twoje rysunki w kuchni.

Przez chwilę milczała, potem wzruszyła ramionami.

– To tylko bazgroły.

Usiadłam obok niej i patrzyłam na morze.

– Też kiedyś rysowałam – powiedziałam cicho. – Ale przestałam po rozwodzie rodziców. Jakoś… nie miałam już ochoty.

Zuzka spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – jakby przez chwilę zobaczyła we mnie kogoś podobnego do siebie.

– Ja też nie miałam ochoty przez jakiś czas – przyznała szeptem. – Ale potem zaczęłam znowu. Pomaga mi to… nie myśleć o tym wszystkim.

Siedziałyśmy tak przez dłuższą chwilę w ciszy. Po raz pierwszy poczułam, że może jednak jest między nami coś wspólnego – smutek po stracie dawnej rodziny, lęk przed nowym.

Kolejne dni były trochę łatwiejsze. Zuzka pokazała mi swoje ulubione miejsce na klifie, razem piekłyśmy ciasto z Jolą (choć spaliłyśmy połowę), a wieczorami grałyśmy w planszówki z tatą i dziadkami. Nie było idealnie – czasem kłóciłyśmy się o drobiazgi, czasem milczałyśmy przez cały dzień. Ale coś się zmieniło.

Ostatniego dnia przed wyjazdem siedziałyśmy razem na schodach przed domem.

– Myślisz, że kiedyś będziemy naprawdę siostrami? – zapytałam cicho.

Zuzka wzruszyła ramionami.

– Nie wiem… Ale chyba możemy spróbować być po prostu sobą.

Patrzyłam na nią długo, próbując znaleźć odpowiedź w jej oczach.

Teraz siedzę już w pociągu do domu i zastanawiam się: czy naprawdę można stworzyć rodzinę od nowa? Czy wystarczy chcieć, żeby przeszłość przestała boleć?

A wy? Czy próbowaliście kiedyś zbudować relację od zera? Jak długo trzeba dawać sobie nawzajem szansę?