Kiedy sąsiadka powiedziała mi prawdę o moim mężu – historia zdrady i samotności
– Pani Marto, przepraszam, że się wtrącam, ale muszę pani coś powiedzieć… – głos pani Haliny, mojej sąsiadki z drugiego piętra, drżał lekko, gdy zatrzymała mnie na klatce schodowej. W jej oczach widziałam współczucie, ale i niepokój. – Wczoraj wieczorem… widziałam, jak do waszego mieszkania wchodzi jakaś kobieta razem z pana Krzysztofem. To nie pierwszy raz. Przepraszam, ale uznałam, że powinna pani wiedzieć.
Zamarłam. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Uśmiechnęłam się sztywno i podziękowałam sąsiadce, choć w środku miałam ochotę krzyczeć. Całą drogę do mieszkania powtarzałam sobie: „To niemożliwe. Krzysztof nigdy by mi tego nie zrobił. Przecież jesteśmy razem już dwanaście lat. Przeszliśmy przez tyle trudności…”
Ale kiedy zamknęłam za sobą drzwi, poczułam, jak moje nogi się uginają. Usiadłam na podłodze w przedpokoju i zaczęłam płakać. Nie tak wyobrażałam sobie powrót do domu po pracy. Zawsze myślałam, że nasza rodzina jest silna – mimo codziennych kłótni o rachunki, mimo zmęczenia i braku czasu dla siebie.
Krzysztof wrócił późno tego dnia. Siedziałam już w kuchni przy zimnej herbacie, udając, że czytam gazetę. Kiedy wszedł, spojrzał na mnie z uśmiechem:
– Cześć, Marta. Jak minął dzień?
Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego patrzyłam na niego długo, próbując dostrzec w jego oczach coś znajomego – cokolwiek, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że to wszystko jest tylko nieporozumieniem.
– Krzysztof… – zaczęłam cicho. – Czy masz mi coś do powiedzenia?
Zamarł na chwilę. Widziałam, jak jego twarz lekko blednie.
– O co ci chodzi? – zapytał ostrożnie.
– Sąsiadka mówiła mi dzisiaj coś bardzo dziwnego…
Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami:
– Ludzie gadają różne rzeczy. Nie słuchaj plotek.
Ale ja już wiedziałam. Widziałam to w jego oczach – ten cień winy i strachu.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień samej siebie. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Zaczęłam sprawdzać jego telefon, szukać śladów w domu – zapachu obcych perfum, włosów na poduszce… Czułam się jak detektyw we własnym życiu.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, ale nie potrafiłam im odpowiedzieć. W nocy płakałam do poduszki, żeby nie obudzić naszej córki Zosi. Miała dopiero osiem lat i nie chciałam jej mieszać w nasze sprawy.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i postanowiłam porozmawiać z Krzysztofem szczerze.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i patrzył gdzieś w bok.
– Wiem o wszystkim – zaczęłam drżącym głosem. – Wiem, że przyprowadzasz do domu inną kobietę, kiedy mnie nie ma.
Milczał długo. W końcu westchnął ciężko.
– Marta… To nie tak miało być…
– To jak miało być? – przerwałam mu ze złością. – Myślałeś, że nigdy się nie dowiem? Że będziesz żył na dwa fronty?
Zaczął mówić coś o tym, że czuł się samotny, że oddaliliśmy się od siebie przez te wszystkie lata… Że ta kobieta „po prostu go rozumiała”.
Słuchałam go i czułam narastającą złość i żal. Przecież ja też byłam zmęczona! Też czułam się samotna! Ale nigdy nie przyszło mi do głowy szukać pocieszenia u kogoś innego.
Po tej rozmowie przez kilka dni praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Krzysztof spał na kanapie w salonie. Ja próbowałam jakoś funkcjonować dla Zosi – robić jej śniadania, odrabiać z nią lekcje… Ale czułam się jak robot.
W końcu przyszedł moment decyzji. Wiedziałam już, że nie potrafię mu wybaczyć. Zdrada bolała za bardzo. Najgorsze było to poczucie upokorzenia – że wszyscy wokół mogą wiedzieć o tym wcześniej niż ja sama.
Złożyłam pozew o rozwód. Krzysztof próbował jeszcze rozmawiać, przepraszał… Ale ja już nie chciałam słuchać.
Najtrudniejsze było powiedzieć o wszystkim Zosi. Usiadłyśmy razem na łóżku i przytuliłam ją mocno.
– Kochanie… Tata już z nami nie będzie mieszkał – powiedziałam cicho.
Zosia zaczęła płakać i pytać dlaczego. Nie umiałam jej odpowiedzieć inaczej niż: „Dorośli czasem popełniają błędy”.
Minęło kilka miesięcy od tamtych wydarzeń. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim. Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej – czy powinnam była walczyć o nasze małżeństwo bardziej? Czy zdrada zawsze oznacza koniec?
Często wracam myślami do tamtej rozmowy z panią Haliną na klatce schodowej. Czy lepiej byłoby nie wiedzieć? Czy prawda zawsze jest lepsza od niewiedzy?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z bólem i poczuciem zdrady? Czy można jeszcze kiedyś zaufać drugiemu człowiekowi?