Zamknięte Drzwi: Historia o tym, jak rodzina potrafi zranić najmocniej
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a ja zostałam sama na klatce schodowej z torbą pełną zakupów i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd. – Elka, nie przesadzaj, przecież to tylko kilka dni – usłyszałam zza drzwi głos mojego męża, Pawła. Ale ja wiedziałam, że to nie są tylko „kilka dni”. To był kolejny raz, kiedy moja własna rodzina pokazała mi, gdzie jest moje miejsce – na zewnątrz.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Był początek grudnia, a ja jak co roku planowałam Wigilię dla całej rodziny. Mój dom zawsze był otwarty – dla Pawła, naszych dwóch synów, mojej mamy, jego rodziców i rodzeństwa. Każdy wiedział, że u Elżbiety zawsze jest ciepło, pachnie ciastem i barszczem z uszkami. Ale w tym roku coś się zmieniło. Może to przez zmęczenie, może przez to, że od miesięcy czułam się coraz bardziej niewidzialna.
– Elżbieta, pamiętaj o pierogach z kapustą! – zadzwoniła teściowa, pani Halina, już w listopadzie. – I nie zapomnij o makowcu! W zeszłym roku był za suchy.
– Dobrze, mamo – odpowiedziałam mechanicznie, choć w środku gotowała się we mnie złość. Czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czy mam siłę? Czy ktoś zaproponował pomoc? Nie. Wszyscy przychodzili na gotowe.
Paweł wracał późno z pracy. – Kochanie, nie przesadzaj. Przecież lubisz gotować. A mama… ona już nie ma siły. Ty jesteś młodsza.
– Paweł, ja też pracuję! I mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie! – wybuchłam pewnego wieczoru.
– Przestań się czepiać. Zawsze byłaś taka gościnna. Co się z tobą dzieje?
Co się ze mną działo? Sama nie wiedziałam. Może to było zmęczenie materiału. Może świadomość, że od lat jestem tylko tłem dla cudzych świąt i cudzych potrzeb.
W dzień Wigilii wstałam o piątej rano. Lepiłam pierogi do południa, potem piekłam sernik i makowiec. Synowie – Michał i Tomek – zamknęli się w swoich pokojach z telefonami. Paweł spał do dziesiątej. Nikt nie zapytał: „Mamo, pomóc ci?”
O siedemnastej zaczęli schodzić się goście. Halina weszła pierwsza, z naręczem prezentów i torbą pełną… pustych pojemników na jedzenie.
– Elżbieta, jak zwykle wszystko perfekcyjnie! – uśmiechnęła się szeroko i już po chwili zaczęła wydawać polecenia: – Michał, przynieś krzesła! Tomek, wytrzyj stół! Paweł, pomóż ojcu z płaszczem!
A ja? Ja byłam niewidzialna. Krzątałam się między kuchnią a salonem, podając kolejne dania i słuchając rozmów o polityce i sąsiadach.
W pewnym momencie usłyszałam rozmowę Pawła z jego siostrą:
– Ela ostatnio jakaś dziwna… Cały czas chodzi naburmuszona.
– Może menopauza? – zaśmiała się cicho Agata.
– Daj spokój…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Chciałam krzyknąć: „Nie jestem robotem! Mam uczucia!” Ale połknęłam słowa razem z łzami.
Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich spraw. Halina zebrała resztki do pojemników i wyszła pierwsza. Paweł poszedł do sypialni oglądać mecz. Zostałam sama w kuchni pośród sterty brudnych naczyń.
Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama:
– Elżuniu, jak tam święta?
– Mamo… ja już nie daję rady.
– Córeczko… musisz postawić granice. Oni cię wykorzystują.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne tygodnie. Po Nowym Roku postanowiłam coś zmienić.
Kiedy Halina zadzwoniła z pytaniem o imieniny Pawła:
– Elżbieta, robisz obiad?
– Nie mogę, mamo. Mam delegację do Warszawy.
– Ale jak to? Przecież zawsze robisz!
– Tym razem nie dam rady.
Paweł był wściekły:
– Co ty wyprawiasz? Mama się obrazi!
– Niech się obrazi. Mam dość bycia służącą!
Zaczęły się ciche dni. Paweł przestał ze mną rozmawiać. Synowie patrzyli na mnie jak na obcą osobę.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam walizkę pod drzwiami.
– O co chodzi? – zapytałam Pawła.
– Skoro ci tu tak źle… może powinnaś odpocząć u mamy?
Zamknął mi drzwi przed nosem. Stałam na klatce schodowej i czułam się jak śmieć wyrzucony na śmietnik.
Przeniosłam się do mamy na dwa tygodnie. Tam po raz pierwszy od lat poczułam spokój. Mama piekła dla mnie szarlotkę, robiła herbatę z malinami i słuchała moich żali bez oceniania.
Po powrocie do domu Paweł był chłodny jak lód.
– Wróciłaś?
– Tak. I nie zamierzam już być waszą służącą.
– To kto będzie gotował?
– Możecie zamówić pizzę albo nauczyć się gotować sami.
Synowie byli w szoku:
– Mamo…
– Dość tego! – przerwałam im stanowczo.
Przez kilka tygodni panowała w domu cisza i chłód. Ale ja poczułam ulgę. Zaczęłam wychodzić na spacery po pracy, spotykać się z koleżankami w kawiarni. Zaczęłam czytać książki wieczorami zamiast prasować koszule Pawła.
Po miesiącu Paweł przyszedł do mnie wieczorem:
– Ela… może byśmy pogadali?
– O czym?
– O nas…
Rozmawialiśmy długo. Powiedziałam mu wszystko – o bólu, samotności i poczuciu bycia wykorzystywaną.
Paweł milczał długo.
– Nie wiedziałem… Przepraszam.
Nie wiem jeszcze, czy uda nam się odbudować nasze małżeństwo. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu zamknąć przede mną drzwi mojego własnego domu.
Czy naprawdę trzeba doprowadzić człowieka do łez i samotności, żeby zauważyć jego wartość? Ile jeszcze kobiet (i mężczyzn) żyje tak jak ja – niewidzialni we własnych rodzinach? Czekam na wasze historie…