Dzień, który zmienił wszystko: Niewidzialne zmagania Nikodema
— Proszę pani, niech mi pani pomoże… — usłyszałam ten głos, zanim jeszcze zobaczyłam jego twarz. Był mroźny, styczniowy wieczór, a ja wracałam z pracy, zmarznięta i zmęczona. Wszyscy spieszyli się do domów, chowali twarze w szalikach, udawali, że nie widzą człowieka siedzącego na kartonie przy wejściu do sklepu Żabka. Ja też chciałam przejść obojętnie. Ale coś mnie zatrzymało.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego — brudna kurtka, ręce czerwone od zimna, oczy pełne wstydu i rozpaczy. — Ma pani może coś ciepłego do jedzenia? — zapytał cicho. Przez chwilę walczyłam ze sobą. W głowie miałam głos mojej mamy: „Nie rozmawiaj z obcymi, nie wiesz, co mogą zrobić”. Ale drugi głos — ten cichy, który zawsze ignorowałam — kazał mi się pochylić.
— Jak masz na imię? — zapytałam.
— Nikodem — odpowiedział, spuszczając wzrok.
Weszłam do sklepu i kupiłam mu gorącą herbatę i bułkę z serem. Kiedy wróciłam, patrzył na mnie z niedowierzaniem. Usiadłam obok niego na zimnym murku. — Dlaczego tu jesteś? — zapytałam. Przez chwilę milczał, a potem zaczął mówić. Jego głos był cichy, łamliwy.
— Straciłem wszystko przez jeden błąd. Pracowałem w budowlance, miałem żonę i syna. Pewnego dnia szef nie wypłacił mi pieniędzy za dwa miesiące pracy. Nie miałem za co zapłacić czynszu. Żona powiedziała, że nie może już tak żyć. Spakowała rzeczy i wyjechała do matki w Olsztynie. Zostałem sam. Potem przyszły długi… komornik… i w końcu ulica.
Słuchałam go z rosnącym poczuciem winy. Ile razy przechodziłam obok takich ludzi, myśląc: „Pewnie pijak albo leń”? Nikodem nie pił. Miał czyste spojrzenie i mówił z godnością, której się po nim nie spodziewałam.
— Próbowałeś wrócić do rodziny? — spytałam.
— Próbowałem… Ale żona nie chce mnie znać. Syn ma już nowego tatę. Dla nich jestem tylko wspomnieniem problemów.
Zrobiło mi się go żal jak nikogo wcześniej. Zaczęliśmy rozmawiać częściej. Codziennie po pracy przynosiłam mu coś do jedzenia, czasem czystą koszulę albo skarpetki. Opowiadał mi o swoim życiu sprzed katastrofy: o wspólnych wakacjach nad morzem, o tym jak syn uczył się jeździć na rowerze.
Pewnego dnia zapytałam:
— Nikodem, dlaczego nie pójdziesz do schroniska?
Spojrzał na mnie smutno:
— Byłem tam raz. Ukradli mi buty i pobili za puszkę piwa, której nawet nie miałem. Na ulicy przynajmniej wiem, czego się spodziewać.
Zaczęłam rozumieć, że bezdomność to nie tylko brak dachu nad głową. To samotność, strach i ciągła walka o godność.
Moja rodzina zaczęła zauważać zmiany we mnie. Mama była przerażona:
— Elżbieta, co ty wyprawiasz? Przecież on może ci zrobić krzywdę! Po co się angażujesz?
Ojciec tylko wzdychał:
— Pomagasz jednemu, a ilu jeszcze jest takich? Nie uratujesz świata.
Ale ja nie mogłam przestać myśleć o Nikodemie. Pewnego wieczoru znalazłam go skulonego pod mostem, trząsł się z zimna.
— Chodź do mnie na noc — powiedziałam impulsywnie.
Spojrzał na mnie z przerażeniem:
— Nie mogę… Twoi rodzice mnie wyrzucą.
— Nie muszą wiedzieć — szepnęłam.
Przygarnęłam go na jedną noc. Spał na mojej kanapie, a ja całą noc nie mogłam zasnąć ze strachu i poczucia odpowiedzialności. Rano zostawił mi kartkę: „Dziękuję za wszystko. Muszę iść dalej”.
Przez kilka dni nie widziałam go nigdzie w okolicy. Zaczęłam się martwić. Dopiero po tygodniu spotkałam go pod dworcem.
— Elżbieta… Przepraszam, że zniknąłem. Musiałem przemyśleć wszystko. Dzięki tobie przypomniałem sobie, że jestem człowiekiem.
Wtedy zrozumiałam, jak bardzo jeden gest może zmienić czyjeś życie — i moje własne też.
Od tamtej pory inaczej patrzę na ludzi na ulicy. Już nie oceniam pochopnie. Zaczęłam działać w fundacji pomagającej bezdomnym. Moja rodzina powoli zaczęła rozumieć moją przemianę.
Czasem zastanawiam się: ilu Nikodemów mijamy codziennie? Ile historii nigdy nie usłyszymy tylko dlatego, że boimy się spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi?
Czy naprawdę tak trudno jest okazać odrobinę empatii? Czy świat byłby inny, gdybyśmy częściej wybierali współczucie zamiast obojętności?