Oddaj mi mój dom, mamo – Historia zdrady i walki o własny kąt. Mam na imię Krystyna, mam 69 lat.

– Mamo, przecież to tylko formalność. Przepiszesz mieszkanie na mnie, a ja się tobą zaopiekuję. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – głos Michała drżał lekko, ale patrzył mi prosto w oczy. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, tym samym, przy którym uczyłam go pisać litery, lepiłam pierogi na święta i płakałam po śmierci ojca.

Miałam 69 lat i pierwszy raz w życiu poczułam się naprawdę stara. Michał był moim jedynym dzieckiem. Zawsze powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza. Po śmierci męża to on był moją podporą – przynajmniej tak mi się wydawało. Ale teraz patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego syna.

– Michał, ale po co ci to mieszkanie teraz? Przecież jeszcze żyję – próbowałam żartować, ale głos mi się łamał.

– Mamo, nie rozumiesz. Z Anią chcemy wziąć kredyt na rozbudowę domu. Bank wymaga zabezpieczenia. To tylko papierki. Ty tu zostajesz, nic się nie zmienia – zapewniał mnie gorączkowo.

Zgodziłam się. Podpisałam wszystko, co mi podsunął. Wierzyłam mu. Przecież to mój syn.

Dwa miesiące później dostałam list polecony. „Wypowiedzenie umowy najmu lokalu” – czytałam na głos, nie rozumiejąc jeszcze, co się dzieje. Michał nie odbierał telefonu. Ania unikała mnie na klatce schodowej.

Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Siedziałam na ławce przed blokiem, trzymając w ręku ten przeklęty papier. Sąsiadka, pani Zosia, podeszła i zapytała:

– Krystyno, co się stało?

Nie mogłam wydusić słowa. Wstydziłam się. Przez całe życie byłam dumna z mojego syna. A teraz? Teraz zostałam bez dachu nad głową.

Próbowałam rozmawiać z Michałem. W końcu przyszedł do mnie wieczorem.

– Mamo, musisz się wyprowadzić. Sprzedajemy mieszkanie. Potrzebujemy pieniędzy na nowy dom – powiedział bez cienia emocji.

– Michał… To jest mój dom! Tu się wychowałeś! Jak możesz? – krzyczałam przez łzy.

– Mamo, nie rób scen. To tylko mieszkanie. Możesz zamieszkać u babci albo w jakimś domu spokojnej starości. Ania nie chce już dłużej tego przeciągać.

Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam być matką gotową oddać wszystko dla dziecka. Poczułam się jak bezdomny pies wyrzucony na ulicę.

Przez kilka tygodni żyłam jak w amoku. Chodziłam po urzędach, pytałam o pomoc prawną, szukałam wsparcia u znajomych. Większość odwracała wzrok albo mówiła: „To twoja rodzina, na pewno się dogadacie”.

Ale my się nie dogadaliśmy.

Michał sprzedał mieszkanie obcym ludziom. Dostałam dwa miesiące na wyprowadzkę. Każda rzecz, którą pakowałam do kartonów, bolała jak rana zadana nożem przez własne dziecko.

W końcu zamieszkałam u siostry w małym pokoiku pełnym starych mebli i wspomnień z dzieciństwa. Każdego dnia patrzyłam w okno i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Siostra próbowała mnie pocieszać:

– Krystyno, on jeszcze zrozumie swój błąd. Dzieci czasem gubią się w tym świecie pieniędzy i kredytów.

Ale ja już nie wierzyłam w bajki o rodzinnej miłości.

Czasami spotykałam Michała na ulicy. Unikał mojego wzroku. Raz podszedł do mnie wnuk – mały Pawełek.

– Babciu, dlaczego już do nas nie przychodzisz?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Wieczorami płakałam w poduszkę i zadawałam sobie pytanie: czy bycie matką oznacza poświęcenie aż do końca? Czy naprawdę powinnam była oddać wszystko dla szczęścia mojego dziecka?

Zaczęłam chodzić do psychologa w ośrodku pomocy społecznej. Tam spotkałam inne kobiety – Jadwigę, która straciła dom przez zięcia hazardzistę; Marię, którą dzieci oddały do domu opieki; Halinę, która walczyła o kontakt z wnukami po rozwodzie córki.

Rozmawiałyśmy godzinami o tym, jak łatwo można stracić wszystko: dom, godność, rodzinę. I jak trudno jest potem zaufać komukolwiek – nawet sobie samej.

Pewnego dnia dostałam list od Michała:

„Mamo,
Przepraszam za wszystko. Wiem, że cię skrzywdziłem. Nie potrafię tego naprawić, ale chciałem żebyś wiedziała, że żałuję.
Michał”

Nie odpowiedziałam mu od razu. Potrzebowałam czasu.

Dziś mieszkam sama w kawalerce na obrzeżach miasta. Nie mam już złudzeń co do rodziny ani ludzi. Ale mam siebie i swoje wspomnienia.

Czasem patrzę na stare zdjęcia i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy matczyna miłość powinna mieć granice?

Może wy mi powiecie: czy można wybaczyć dziecku taką zdradę? Czy warto jeszcze wierzyć w rodzinę?