Miłość babci kontra nowoczesne wychowanie: Czy naprawdę jestem problemem?

— Mamo, prosiłam cię już tyle razy, żebyś nie brała go na ręce, kiedy płacze! — głos Agaty przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając małego Jasia przytulonego do piersi. Czułam, jak jego łzy moczą mi bluzkę, a jego maleńkie paluszki kurczowo zaciskają się na moim palcu.

— On po prostu potrzebuje bliskości — szepnęłam, próbując nie podnieść głosu. — Tak szybko rośnie, za chwilę już nie będzie chciał się przytulać.

Agata westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z irytacją. — To nie jest twoje dziecko. Ja wiem, co dla niego najlepsze. Proszę cię, nie psuj moich metod wychowawczych.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę miałam ochotę odpowiedzieć ostro, ale połknęłam słowa razem z łzami. Odłożyłam Jasia do łóżeczka i wyszłam z pokoju, czując się jak intruz we własnej rodzinie.

Kiedy urodził się mój pierwszy wnuk, świat nabrał nowych barw. Po śmierci męża długo nie potrafiłam odnaleźć sensu w codzienności. Syn z Agatą mieszkali wtedy jeszcze w Krakowie, a ja w małym miasteczku pod Tarnowem. Gdy zadzwonili z wiadomością o ciąży, poczułam radość, jakiej nie znałam od lat. Przez całą ciążę Agata była zdystansowana, ale tłumaczyłam to hormonami i zmęczeniem.

Gdy Jaś przyszedł na świat, pojechałam do nich niemal natychmiast. Chciałam pomóc, ugotować rosół, posprzątać, przytulić maleństwo. Ale od początku czułam się jak gość, który przeszkadza. Agata była chłodna, wyznaczała granice: „Nie całuj go w rączki”, „Nie noś go za dużo”, „Nie dawaj mu herbatki”.

Starałam się dostosować. Ale kiedy Jaś płakał, serce mi pękało. Wychowałam dwóch synów — wiem, że czasem dziecko po prostu potrzebuje czułości. Kiedyś to było normalne: babcia tuliła wnuki, śpiewała kołysanki, opowiadała bajki. Teraz wszystko jest inne. Psychologowie, poradniki, metody wychowawcze… A ja? Ja jestem reliktem przeszłości?

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę syna z Agatą przez uchylone drzwi.

— Moja mama chce dobrze — mówił Michał cicho. — Może pozwól jej czasem przytulić Jasia?

— Michał, ona nie rozumie! — syknęła Agata. — Potem on tylko chce być na rękach! Ja muszę wrócić do pracy za dwa miesiące! Nie mogę mieć dziecka przyklejonego do siebie przez cały dzień!

Zacisnęłam pięści. Tak bardzo chciałam im pomóc. Chciałam być częścią tej rodziny. Ale czułam się coraz bardziej zbędna.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Agatą.

— Agato — zaczęłam niepewnie — wiem, że masz swoje zasady i bardzo je szanuję. Ale czy mogłabym czasem po prostu potrzymać Jasia na kolanach? Tylko przez chwilę?

Spojrzała na mnie chłodno.

— Pani Zosiu, ja naprawdę doceniam pani pomoc w domu. Ale jeśli chodzi o wychowanie Jasia… Proszę mi zaufać i zostawić to mnie.

Poczułam się upokorzona. Przez resztę pobytu unikałam kontaktu z wnukiem. Zajmowałam się praniem, gotowaniem, sprzątaniem — byle tylko nie narazić się na kolejną reprymendę.

Po powrocie do domu długo płakałam. Michał dzwonił rzadko. Agata wysyłała zdjęcia Jasia przez WhatsAppa — chłodne, bez słowa komentarza. Czułam się coraz bardziej samotna.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Irena.

— Zosiu, co się dzieje? Wyglądasz na przygnębioną.

Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy przy herbacie do późna w nocy.

— Wiesz co? — powiedziała w końcu Irena. — Moja synowa była taka sama. Teraz wnuczka ma dziesięć lat i sama dzwoni do mnie codziennie. Dzieci czują miłość babci nawet przez mur.

Te słowa dały mi trochę otuchy. Postanowiłam napisać list do Jasia — taki na przyszłość. Opisałam w nim wszystko: jak bardzo go kocham, jak bardzo chciałabym być częścią jego życia.

Minęły miesiące. Michał z Agatą odwiedzili mnie tylko raz — na Wielkanoc. Jaś już chodził i mówił pierwsze słowa. Kiedy zobaczył mnie w drzwiach, uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rączki.

— Babcia! — zawołał radośnie.

Serce mi zmiękło. Uklękłam i przytuliłam go mocno do siebie. Agata patrzyła na nas z dystansem, ale tym razem nic nie powiedziała.

Wieczorem Michał podszedł do mnie w kuchni.

— Mamo… przepraszam za wszystko. Agata po prostu bardzo się boi, że coś pójdzie nie tak. Ale Jaś cię kocha.

Pokiwałam głową ze łzami w oczach.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem problemem? Czy czułość babci może zaszkodzić dziecku? A może to świat tak bardzo się zmienił, że dla takich jak ja nie ma już miejsca? Co wy o tym myślicie?