Decyzja, która zmieniła wszystko: Historia Magdy z Poznania

– Magda, ile razy mam ci powtarzać? Nie chcę tego dziecka! – głos Pawła odbił się echem po naszym małym mieszkaniu na Jeżycach. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni kubek z herbatą, który drżał tak mocno, że gorący napój rozlał się na blat.

– Paweł, proszę cię… – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież jeszcze niedawno mówiłeś, że chcesz być ojcem. Że będziemy rodziną…

– To były tylko słowa! – przerwał mi brutalnie. – Nie rozumiesz? Nie jestem gotowy. Mam dopiero trzydzieści dwa lata! Chcę żyć, podróżować, a nie siedzieć w pieluchach i słuchać płaczu.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach. Nie o siebie – o to maleństwo, które nosiłam pod sercem. O naszą przyszłość. O to, czy dam radę sama.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Zostałam sama w ciszy, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum tramwajów za oknem. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do mamy, ale wiedziałam, co usłyszę: „A nie mówiłam? Paweł nigdy nie był odpowiedzialny. Zawsze był lekkoduchem.”

Zamiast tego zadzwoniłam do mojej przyjaciółki z dzieciństwa, Izy.

– Magda? Co się stało? – jej głos był ciepły i troskliwy.

– On… on nie chce dziecka. Powiedział, że mam usunąć ciążę albo… albo odejść.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Przyjedź do mnie. Natychmiast. Nie powinnaś być teraz sama.

Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z mieszkania, zostawiając za sobą nie tylko Pawła, ale i wszystkie nasze wspólne plany. Na klatce minęłam sąsiadkę, panią Halinę.

– Magda, wszystko w porządku? – zapytała z troską.

– Tak… To znaczy… Nie bardzo. – Uśmiechnęłam się blado i uciekłam wzrokiem.

W tramwaju patrzyłam na ludzi – młode matki z dziećmi, starszych panów czytających gazety, studentów śmiejących się do telefonów. Każdy z nich miał swój świat, swoje problemy. A ja? Ja czułam się jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg.

Iza przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Jej kawalerka na Wildzie była ciasna, ale czułam się tam bezpiecznie. Przez kilka dni płakałam bez opamiętania. Iza gotowała mi rosół, robiła herbatę z miodem i powtarzała: „Dasz radę. Jesteś silniejsza niż myślisz.”

Ale świat nie przestawał się kręcić. Musiałam wrócić do pracy – byłam nauczycielką matematyki w liceum na Łazarzu. Uczniowie patrzyli na mnie z ciekawością:

– Proszę pani, wszystko dobrze? – zapytała Ania z drugiej klasy.

– Tak, Aniu. Po prostu trochę zmęczona jestem – skłamałam.

W domu rodzinnym też nie znalazłam wsparcia. Mama była rozczarowana:

– Magda, jak mogłaś być taka naiwna? Przecież wiedziałaś, jaki jest Paweł…

Tata milczał przez większość obiadu, aż w końcu rzucił:

– Dziecko to odpowiedzialność. Ale skoro już jesteś w ciąży… musisz sobie poradzić.

Czułam się jak intruz we własnym życiu. Każdy miał dla mnie radę, ale nikt nie zapytał: „Czego ty chcesz?”

Tymczasem Paweł dzwonił coraz rzadziej. Raz przyszedł pod szkołę i próbował mnie przekonać:

– Magda, jeszcze możemy to odkręcić. Zróbmy to po cichu, nikt nie musi wiedzieć.

– Nie! – krzyknęłam przez łzy. – To moje dziecko! Nawet jeśli będę musiała wychować je sama…

Odwrócił się na pięcie i odszedł bez słowa.

Ciąża nie była łatwa. Miałam mdłości, bóle głowy i wieczne zmęczenie. W pracy musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. W domu Izy czułam się coraz bardziej jak ciężar.

Pewnego dnia Iza wróciła z pracy wyjątkowo późno.

– Magda… Musimy pogadać. Mój chłopak ma wrócić z Norwegii i… no wiesz…

Zrozumiałam aluzję. Musiałam znaleźć własne miejsce.

Zadzwoniłam do mamy:

– Mamo… Mogę wrócić do domu?

– Na jakiś czas – odpowiedziała chłodno. – Ale musisz zacząć myśleć o przyszłości.

Wróciłam do rodzinnego domu w Swarzędzu pod Poznaniem. Tam czekały na mnie kolejne wyzwania: wieczne docinki mamy („A może jednak pogadasz z Pawłem?”), milczenie taty i ciekawskie spojrzenia sąsiadek („A gdzie ten twój mąż?”).

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedziałam przy stole z rodziną i czułam się jak wyrzutek. Wszyscy składali sobie życzenia szczęścia i miłości, a ja miałam wrażenie, że dla mnie już nic dobrego nie zostało.

Ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Po wigilii podeszła do mnie babcia Zosia – jedyna osoba w rodzinie, która nigdy mnie nie oceniała.

– Madziu… Wiem, że ci ciężko. Ale pamiętaj: życie to nie bajka. Czasem trzeba przejść przez piekło, żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi.

Przytuliła mnie mocno i po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Poród był trudny i długi. Rodziłam sama – Paweł nawet nie odebrał telefonu. Mama siedziała na korytarzu i modliła się pod nosem.

Kiedy położna położyła mi na piersi maleńką dziewczynkę, wiedziałam już wszystko.

– Jak ją nazwiesz? – zapytała pielęgniarka.

– Lena – odpowiedziałam bez wahania.

Lena stała się sensem mojego życia. Każdy jej uśmiech był jak promień słońca po burzy. Uczyłam się wszystkiego od nowa: przewijania, karmienia, kochania bezwarunkowo.

Paweł nigdy więcej się nie odezwał. Podobno wyjechał do Anglii za pracą i ułożył sobie życie na nowo.

Mama powoli zaczęła akceptować sytuację. Tata coraz częściej zabierał Lenę na spacery po parku i uczył ją rozpoznawać ptaki.

Iza została matką chrzestną Leny i choć jej życie potoczyło się zupełnie inaczej niż moje – zawsze była przy mnie w najtrudniejszych chwilach.

Dziś Lena ma trzy lata i codziennie pyta:
– Mamusiu, a gdzie jest mój tatuś?
Za każdym razem ściska mnie w gardle.
– Tatuś mieszka daleko… Ale masz mnie i całą rodzinę.
Przytula mnie wtedy mocno i mówi:
– Kocham cię najbardziej na świecie!
I wtedy wiem, że podjęłam dobrą decyzję.
Ale czasem nocą pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy samotność to cena za odwagę bycia sobą?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybrać siebie zamiast innych?