Po rozwodzie zostałam z kredytem, dziećmi i ciszą: On wyjechał do nowego życia, a ja uczę się oddychać od nowa

– Już nie mogę. Potrzebuję zmiany. Innego życia.

Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, a ja patrzyłam na niego jak na obcego człowieka. To był zwykły wieczór – dzieci już spały, w telewizji leciały wiadomości, a ja właśnie nalewałam sobie herbatę. Myślałam, że zaraz zaczniemy rozmawiać o tym, kto jutro odbierze Zosię z przedszkola albo czy w sobotę pojedziemy do mojej mamy. Tymczasem on patrzył na mnie z takim spokojem, jakby mówił o pogodzie.

– O czym ty mówisz, Bartek? – zapytałam cicho, bojąc się, że dzieci się obudzą.

– O nas. O tym wszystkim. Już nie mogę – powtórzył i spuścił wzrok.

Nie było krzyków. Nie było trzaskania drzwiami. Po prostu cisza. Taka, która wbija się w serce i zostaje tam na długo.

Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. Bartek pakował swoje rzeczy – koszule, komputer, nawet ulubiony kubek z napisem „Najlepszy tata”. Zosia pytała, czy tata jedzie w delegację. Kuba milczał, zamknięty w swoim świecie gier komputerowych. Ja próbowałam być silna. Próbowałam nie płakać przy dzieciach.

Kiedy Bartek wyjechał – podobno do Warszawy, do nowej pracy i „nowego życia” – zostałam sama z dwójką dzieci i kredytem na mieszkanie w bloku na obrzeżach Poznania. Nagle wszystko stało się cięższe: poranne pobudki, śniadania, zakupy, pranie, rachunki. Nawet cisza wieczorami była inna – głośniejsza niż kiedykolwiek.

Moja mama powtarzała: „Dasz radę, Aniu. Kobiety są silniejsze niż myślą”. Ale ja czułam się jak wrak człowieka. W pracy starałam się nie pokazywać po sobie niczego – uśmiechałam się do klientów w banku, żartowałam z koleżankami przy kawie. Ale kiedy wracałam do domu, siadałam na podłodze w łazience i płakałam tak cicho, żeby dzieci nie słyszały.

Najgorsze były wieczory. Kiedy dzieci już spały, a ja zostawałam sama z myślami. Przeglądałam stare zdjęcia – nasze wakacje nad Bałtykiem, święta u teściów, urodziny Zosi. Szukałam znaków – może coś przeoczyłam? Może powinnam była wcześniej zauważyć, że Bartek się oddala? Może to moja wina?

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.

– Aniu… Bartek mówił mi… Wiesz… Może powinniście spróbować terapii? Dla dzieci…

– Mamo, on już wyjechał. On nie chce wracać – odpowiedziałam i poczułam gulę w gardle.

– Ale dzieci…

– Dzieci mają mnie. I mają jego numer telefonu – powiedziałam ostrzej niż chciałam.

Zosia coraz częściej pytała o tatę. Kuba zamknął się jeszcze bardziej. W szkole zaczęły się problemy – uwagi za spóźnienia, za brak pracy domowej. Nauczycielka zaprosiła mnie na rozmowę.

– Pani Aniu… Kuba jest bardzo zamknięty w sobie. Może warto porozmawiać z psychologiem?

Pokiwałam głową i wyszłam ze szkoły z poczuciem totalnej porażki jako matka.

Wszystko było na mojej głowie: kredyt – rata co miesiąc jak wyrok; dzieci – ich smutek i pytania; praca – coraz trudniej było się skupić; dom – wiecznie coś do zrobienia. Nawet sąsiadka z naprzeciwka zaczęła patrzeć na mnie inaczej – jakby współczująco, ale też z nutą ciekawości.

Któregoś dnia spotkałam Bartka pod blokiem. Przyjechał po rzeczy Kuby – podobno kupił mu nowy komputer na urodziny.

– Jak sobie radzicie? – zapytał niezręcznie.

– Jakoś musimy – odpowiedziałam chłodno.

– Aniu… Ja wiem, że to trudne…

– Nie masz pojęcia, Bartek. Ty masz nowe życie. Ja mam kredyt i dzieci.

Odwrócił wzrok i szybko wszedł do klatki schodowej.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o naszych wspólnych latach, o tym, jak łatwo można przekreślić całe życie jednym zdaniem. O tym, jak bardzo brakuje mi kogoś, kto po prostu przytuli i powie: „Będzie dobrze”.

Z czasem nauczyłam się funkcjonować w tej nowej rzeczywistości. Zaczęłam chodzić na spacery po osiedlu – sama lub z dziećmi. Zosia zapisała się na balet, Kuba zaczął chodzić na terapię do szkolnego psychologa. Ja zaczęłam pisać pamiętnik – żeby nie zwariować od tej ciszy.

Czasem spotykam inne samotne matki na placu zabaw czy w sklepie. Patrzymy na siebie porozumiewawczo – bez słów wiemy, przez co każda z nas przechodzi. Czasem rozmawiamy o wszystkim i o niczym: o cenach w Biedronce, o nauczycielkach w szkole, o tym, jak trudno jest być silną każdego dnia.

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądało moje życie za rok czy dwa. Nie wiem, czy kiedyś jeszcze komuś zaufam. Ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze dni i nadal oddycham.

Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet codziennie siada wieczorem przy kuchennym stole i słyszy takie słowa? Ile z nas zostaje z kredytem, dziećmi i ciszą? Czy naprawdę jesteśmy silniejsze niż myślimy?