Nie muszę nienawidzić: Historia o wybaczeniu i rodzinnych konfliktach

– Naprawdę zamierzasz tam iść? – głos mojej córki, Marty, drżał od niedowierzania i złości. Stała w progu mojej kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie tak, jakby zobaczyła kogoś obcego. – Mamo, przecież on cię zostawił! Zapomniałaś już?

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w kubek herbaty, który parował na stole. W głowie miałam tysiące myśli, wspomnień, obrazów sprzed lat. Zawsze byłam tą silną – tą, która po rozwodzie nie płakała przy dzieciach, która podniosła się i zaczęła wszystko od nowa. Ale teraz, po piętnastu latach od rozstania z Andrzejem, znów czułam się jak wtedy: zagubiona i rozdarta.

Wiadomość przyszła nagle. Zadzwoniła do mnie jego siostra, Zosia. – Ela, Andrzej jest w szpitalu. Zdiagnozowali u niego raka. Jest sam… Nie wiem, do kogo jeszcze zadzwonić.

Przez chwilę nie mogłam oddychać. Andrzej – ten sam człowiek, który kiedyś był moim mężem, ojcem naszych dzieci, a potem stał się kimś obcym. Po rozwodzie nasze drogi się rozeszły. On ułożył sobie życie po swojemu – miał nową partnerkę, potem znów był sam. Ja też próbowałam żyć dalej. Spotykaliśmy się tylko przy okazji świąt, komunii wnuków czy rodzinnych pogrzebów. Było poprawnie, grzecznie, ale zimno. Po prostu byliśmy dwojgiem ludzi, którzy kiedyś byli sobie bliscy, a potem przestali.

A teraz on potrzebował pomocy.

– Mamo… – Marta powtórzyła cicho. – Przecież on cię zranił. Jak możesz mu wybaczyć?

Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach nie tylko złość, ale i lęk. Może bała się, że jeśli ja potrafię wybaczyć Andrzejowi, to ona też będzie musiała kiedyś wybaczyć komuś, kto ją zranił? Może bała się utraty kontroli nad własnym światem?

– Nie chodzi o wybaczenie – powiedziałam w końcu. – Chodzi o to, że nie chcę żyć z nienawiścią. Nie muszę jej czuć.

Marta pokręciła głową i wyszła trzaskając drzwiami.

Pojechałam do szpitala następnego dnia rano. Andrzej leżał na łóżku pod oknem, wychudzony i blady. Gdy mnie zobaczył, przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć.

– Ela… – wyszeptał w końcu. – Nie spodziewałem się…

Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy. W powietrzu wisiało wszystko to, czego nigdy sobie nie powiedzieliśmy: żal za zmarnowane lata, gniew za zdrady i kłamstwa, smutek po rozpadzie rodziny.

– Potrzebujesz czegoś? – zapytałam cicho.

Andrzej spojrzał na mnie z wdzięcznością i wstydem jednocześnie.

– Nie wiem… Chyba po prostu chciałem zobaczyć kogoś znajomego.

Przez kolejne tygodnie odwiedzałam go regularnie. Przynosiłam mu domowe jedzenie, czytałam na głos gazety, czasem po prostu siedziałam obok w milczeniu. Zosia była wdzięczna za pomoc – sama nie dawała już rady.

Dzieci nie mogły tego zrozumieć. Syn, Tomek, zadzwonił do mnie pewnego wieczoru:

– Mamo, co ty wyprawiasz? Przecież on cię zostawił dla innej! Przez niego płakałaś całe noce! A teraz nagle jesteś jego opiekunką?

– Tomek… To już nie ma znaczenia. On jest chory. Jest ojcem waszym i dziadkiem waszych dzieci.

– Ale ty masz prawo być szczęśliwa! Nie musisz mu nic udowadniać!

– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Ale ja chcę mu pomóc. Dla siebie.

Rozłączył się bez słowa.

W szpitalu Andrzej coraz częściej mówił o przeszłości.

– Pamiętasz naszą pierwszą Wigilię? Jak spaliłem karpia?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Pamiętam. I jak dzieci śmiały się z twoich pierogów.

– Żałuję wielu rzeczy…

– Ja też – przyznałam cicho.

Czasem myślałam o tym wszystkim nocami: o tym, jak bardzo się zmieniliśmy przez te lata; o tym, jak łatwo jest zamknąć serce na drugiego człowieka; o tym, jak trudno jest wybaczyć – ale jeszcze trudniej żyć z nienawiścią.

Pewnego dnia Marta przyszła do mnie do domu.

– Mamo… Przepraszam za tamto. Po prostu się boję. Boję się, że znów cię zrani.

Przytuliłam ją mocno.

– Już nie może mnie zranić. To już inny etap życia.

Z czasem dzieci zaczęły akceptować moją decyzję. Tomek przyszedł do szpitala z wnukami; Marta przyniosła Andrzejowi ulubione ciasto z dzieciństwa. Powoli rodzina zaczęła się jednoczyć wokół niego – choćby na chwilę.

Andrzej odszedł spokojnie kilka miesięcy później. Byłam przy nim do końca.

Po pogrzebie usiedliśmy wszyscy razem przy stole – ja, dzieci i wnuki. Było cicho; każdy myślał o czymś innym.

– Dziękuję ci, mamo – powiedziała Marta nagle. – Pokazałaś mi coś ważnego: że można być silnym inaczej niż przez walkę.

Patrzyłam na nią długo i czułam ulgę.

Czasem zastanawiam się: czy zrobiłabym to samo jeszcze raz? Czy warto było narazić się na niezrozumienie bliskich? Może właśnie w takich chwilach uczymy się najwięcej o sobie i innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?