Po śmierci męża odkryłam, że mieliśmy ogromne długi. Największym szokiem było jednak to, kto mi pomógł się z nimi uporać

– Mamo, musisz coś zrobić! – głos mojej córki, Agnieszki, drżał od złości i rozpaczy. – Nie możemy tak po prostu udawać, że nic się nie stało!

Patrzyłam na nią przez łzy, które już dawno przestały płynąć. Byłam jak pusta skorupa. Wciąż czułam na sobie ciężar ziemi, którą przed chwilą rzuciłam na trumnę Edwarda. Mój świat rozpadł się na kawałki, a ona oczekiwała ode mnie siły, której nie miałam.

– Agnieszko… – wyszeptałam. – Ja… ja nie wiem, co robić.

– Musisz się ogarnąć! – wtrącił się mój syn, Tomek. – Tata zostawił nas z tym wszystkim. Z długami! Z problemami! Ty jesteś teraz głową rodziny.

Długi. To słowo brzmiało jak wyrok. Jeszcze dwa dni temu nie miałam pojęcia o żadnych zobowiązaniach. Edward zawsze powtarzał: „Nie martw się, Marysiu, wszystko mam pod kontrolą”. Ufałam mu bezgranicznie. Przez czterdzieści lat małżeństwa nigdy mnie nie zawiódł… przynajmniej tak myślałam.

Po pogrzebie wróciłam do pustego mieszkania. Wszędzie czuć było jego obecność – zapach wody kolońskiej w łazience, niedokończona krzyżówka na stole, kubek z herbatą na parapecie. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz wejdzie do pokoju i powie: „Marysiu, co na obiad?”

Ale zamiast niego pojawiła się rzeczywistość – twarda i bezlitosna. Listy polecone od komornika leżały na stole jak wyrzut sumienia. Otworzyłam jeden z nich drżącymi rękami. Suma była niewyobrażalna: 120 tysięcy złotych. Kredyty, pożyczki, niespłacone raty…

Zadzwoniłam do Agnieszki.

– Córciu…

– Mamo, wiem. Tomek już mi mówił. Musimy coś wymyślić.

– Ale jak? Przecież ja nawet nie wiem, gdzie zacząć…

– Może spróbujemy sprzedać mieszkanie? – zaproponowała niepewnie.

– To nasz dom! – krzyknęłam nagle. – Tu się wychowaliście! Tu wszystko jest…

– Mamo, nie mamy wyjścia.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Chodziłam do pracy w bibliotece, wracałam do pustego mieszkania i przeglądałam papiery Edwarda. Każda nowa koperta była jak cios w żołądek. Zaczęły się telefony od windykatorów. Jeden z nich był wyjątkowo natarczywy:

– Pani Maria Nowak?

– Tak…

– Dzwonię w sprawie zadłużenia po pani mężu. Proszę pamiętać, że odpowiada pani za zobowiązania spadkowe.

– Ale ja… ja nic nie wiedziałam!

– To nie ma znaczenia dla prawa.

Czułam się upokorzona. Wstydziłam się przed sąsiadami, przed rodziną, nawet przed samą sobą. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam nie zauważyć?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie siostra Edwarda – Jadwiga. Od lat nie utrzymywałyśmy bliskiego kontaktu. Zawsze była chłodna i wyniosła.

– Marysiu… słyszałam o problemach – zaczęła bez zbędnych uprzejmości.

– Tak…

– Wiesz, Edziu nigdy nie był dobry w interesach. Ale żeby aż tak…

– Jadwigo, proszę cię…

– Słuchaj, mogę ci pożyczyć trochę pieniędzy. Ale pod jednym warunkiem: sprzedasz mieszkanie i oddasz mi wszystko z procentem.

Zacisnęłam pięści ze złości.

– Nie chcę twojej litości ani twoich warunków!

Rozłączyłam się i rozpłakałam jak dziecko.

Następnego dnia w pracy podeszła do mnie Basia – koleżanka z biblioteki.

– Marysiu… słyszałam o twoich kłopotach. Jeśli chcesz pogadać…

Nie chciałam litości ani współczucia. Chciałam tylko spokoju.

Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam spisywać wszystkie długi na kartce. Suma była przytłaczająca. Wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.

Otworzyłam i zobaczyłam… sąsiada z naprzeciwka – pana Stefana. Starszy pan, wdowiec od lat, zawsze uprzejmy, ale raczej zamknięty w sobie.

– Dobry wieczór, pani Mario… Przepraszam, że przeszkadzam…

– Nic się nie stało…

– Słyszałem… no wie pani… o tych problemach finansowych…

Zarumieniłam się ze wstydu.

– Proszę się nie martwić – powiedział cicho. – Ja też kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Moja żona zachorowała, musiałem sprzedać wszystko… Ale wie pani co? Ludzie mi pomogli. Teraz ja chciałbym pomóc pani.

Patrzyłam na niego zdumiona.

– Panie Stefanie… ja nie mogę przyjąć pieniędzy od sąsiada!

Uśmiechnął się smutno.

– Nie chodzi o pieniądze. Mam znajomego prawnika. Może pani pomóc ogarnąć te sprawy spadkowe i negocjować z wierzycielami. Proszę mi zaufać.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Po raz pierwszy od śmierci Edwarda poczułam cień nadziei.

Nazajutrz spotkałam się z prawnikiem poleconym przez pana Stefana – mecenasem Piotrem Zielińskim. Był rzeczowy i konkretny.

– Pani Mario, przede wszystkim musi pani odrzucić spadek w imieniu swoim i dzieci. Wtedy nie będziecie odpowiadać za długi męża.

Byłam w szoku.

– Ale to znaczy… stracimy wszystko?

– Tak, ale przynajmniej nie zostanie pani z długami na resztę życia.

Rozmawiałam długo z Agnieszką i Tomkiem. Kłóciliśmy się do późnej nocy.

– Mamo! To znaczy, że nawet zdjęcia taty mogą nam zabrać?!

– Nie wiem! Nie wiem już nic!

W końcu podjęliśmy decyzję: odrzucamy spadek.

To były najtrudniejsze tygodnie mojego życia. Musiałam sprzedać część rzeczy z mieszkania, oddać pamiątki rodzinne do depozytu sądowego. Czułam się obdarta ze wszystkiego – z przeszłości, z godności, z poczucia bezpieczeństwa.

Ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

Pewnego dnia przyszła do mnie Basia z pracy.

– Marysiu… mam dla ciebie propozycję. Moja kuzynka szuka współlokatorki do swojego domu pod Warszawą. Może spróbujesz zacząć od nowa?

Bałam się zmian jak ognia. Ale nie miałam wyboru.

Przeprowadziłam się do Magdy – kuzynki Basi. Dom był duży i pełen życia: dzieci biegały po ogrodzie, psy szczekały radośnie, a Magda przyjęła mnie jak własną rodzinę.

Znalazłam pracę w małej lokalnej bibliotece. Z czasem zaczęłam odzyskiwać spokój ducha.

Któregoś dnia spotkałam pana Stefana na targu w mieście.

– Pani Mario! Jak się pani trzyma?

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy naprawdę szczerze.

– Dziękuję panu za wszystko. Gdyby nie pan…

Pokręcił głową.

– To pani była silna. Ja tylko podałem rękę.

Wieczorem usiadłam przy oknie i spojrzałam na zachodzące słońce nad polami pod Warszawą. Przypomniały mi się słowa Edwarda: „Nie martw się, Marysiu”.

Czy naprawdę znałam człowieka, z którym spędziłam całe życie? Czy można wybaczyć komuś tak wielkie kłamstwo? A może czasem trzeba po prostu nauczyć się ufać ludziom na nowo?