Zawsze za młoda na rezygnację: Historia Marii z podwarszawskiego Milanówka
– Nie będę siedzieć w domu i robić na drutach! – wrzasnęłam, trzaskając drzwiami sypialni. Głos odbił się echem po całym domu, a potem zapadła cisza. Tylko zegar w kuchni tykał uparcie, jakby odliczał czas do wybuchu kolejnej rodzinnej awantury. Mąż, Andrzej, spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a córka – Zuzanna – przewróciła oczami i wyszła na taras zadzwonić do swojego narzeczonego.
To miały być moje urodziny. Sześćdziesiąte. Rodzina zaplanowała dla mnie imprezę-niespodziankę w Milanówku, z balonami, tortem i obowiązkowym toastem za zdrowie babci. Babci! Jakby to słowo miało mnie zdefiniować na resztę życia. Jakby nie widzieli we mnie kobiety, która jeszcze czuje, marzy i pragnie czegoś więcej niż tylko pilnowania wnuków.
Wróciłam do sypialni, usiadłam na łóżku i spojrzałam w lustro. Zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach – to wszystko prawda. Ale w środku czułam się jak wtedy, gdy miałam trzydzieści lat i uciekłam z rodzinnego domu przed matką-tyranem. Wtedy też wszyscy mówili mi, co powinnam robić. Wtedy też nikt nie pytał, czego chcę ja.
Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia. Na ekranie pojawiło się imię: Basia. Moja przyjaciółka z czasów studiów na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Nie rozmawiałyśmy od lat – pokłóciłyśmy się o mężczyznę, który ostatecznie nie był wart ani jednej łzy.
– Maria? – Jej głos był taki sam jak dawniej: ciepły, lekko zachrypnięty od papierosów.
– Basia… Boże, ile lat!
– Wiem. Ale dziś twoje urodziny. Widziałam na Facebooku. I pomyślałam… Może czas pogadać? Może czas coś zmienić?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do pokoju wpadła Zuzanna.
– Mamo, babcia dzwoni! Pyta, czy już się uspokoiłaś i czy możesz odebrać gości jak człowiek!
– Powiedz jej, że nie jestem porcelanową lalką na wystawę! – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Basia zaśmiała się po drugiej stronie słuchawki.
– Nic się nie zmieniłaś. Nadal masz ogień w oczach.
Zamknęłam oczy i przez chwilę chciałam rzucić wszystko: rodzinę, dom, Milanówek… Chciałam po prostu być sobą. Ale czy można tak po sześćdziesiątce?
Wieczorem impreza rozkręciła się na dobre. Było głośno, tłoczno i duszno od rodzinnych żartów oraz pytań o zdrowie. Andrzej opowiadał wszystkim o moich sukcesach kulinarnych („Maria robi najlepszy żurek w powiecie!”), a syn – Michał – pokazywał zdjęcia moich wnuków jak trofea.
W pewnym momencie babcia Stefania podeszła do mnie i ściszonym głosem powiedziała:
– Marysiu, już czas zwolnić. Zająć się domem, wnukami…
– A jeśli nie chcę? – zapytałam cicho.
– To znaczy co? Chcesz być jak te stare wariatki z telewizji? Malować się i tańczyć na TikToku?
– Może właśnie tego chcę! – wybuchłam.
Wszyscy ucichli. Nawet dzieci przestały biegać po ogrodzie.
– Mamo… – Zuzanna spojrzała na mnie z wyrzutem. – Przecież my chcemy dla ciebie dobrze.
– Dobrze? To znaczy jak? Żebym była niewidzialna? Żebym przestała być sobą?
Wybiegłam z domu i ruszyłam przed siebie przez ciemny ogród. Łzy ciekły mi po policzkach, ale czułam ulgę. Po raz pierwszy od lat powiedziałam głośno to, co naprawdę myślę.
Zadzwoniłam do Basi jeszcze tej samej nocy.
– Słuchaj… Chcę coś zmienić. Chcę wrócić do malowania. Do życia.
– To przyjedź do mnie do Łodzi! Mam wolną pracownię po ojcu. Możesz tu zostać ile chcesz.
Nie spałam całą noc. Rano usiadłam z Andrzejem przy kuchennym stole.
– Wyjeżdżam na jakiś czas – powiedziałam spokojnie.
– Zwariowałaś? W tym wieku?
– W tym wieku właśnie trzeba zacząć żyć dla siebie.
Zuzanna płakała, babcia Stefania obraziła się śmiertelnie („Zawsze byłaś egoistką!”), a Michał próbował mnie przekonać, że to tylko kryzys wieku średniego.
Ale ja już podjęłam decyzję.
W Łodzi Basia przyjęła mnie jak siostrę. Pracownia pachniała terpentyną i kawą. Malowałyśmy razem całe dnie, rozmawiałyśmy o dawnych miłościach i nowych marzeniach. Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.
Po miesiącu zadzwonił Andrzej:
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem. Może nigdy?
Zuzanna przysłała mi zdjęcie wnuczki z podpisem: „Tęsknimy”.
Odpisałam: „Ja też tęsknię. Ale muszę być sobą.”
Czasem budzę się w nocy i pytam sama siebie: Czy mam prawo być szczęśliwa kosztem innych? Czy wolno mi zacząć nowe życie po sześćdziesiątce?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy odwaga do zmian ma termin ważności?