Czy miłość na starość jest warta rozbicia rodziny? Moja historia drugiego ślubu po siedemdziesiątce

— Tato, czy ty naprawdę zamierzasz to zrobić? — głos mojej córki, Marty, drżał od gniewu i niedowierzania. Stała w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści i oczy pełne łez. Za nią, w korytarzu, stał mój syn, Piotr, z rękami skrzyżowanymi na piersi, milczący jak nigdy dotąd.

Miałem siedemdziesiąt pięć lat i właśnie ogłosiłem dzieciom, że zamierzam się ożenić. Po raz drugi. Po śmierci mojej żony, Haliny, przez dziesięć lat żyłem samotnie. Dzieci odwiedzały mnie rzadko — Marta wpadała raz na miesiąc, Piotr jeszcze rzadziej. Wnuki widywałem głównie przez ekran telefonu. Samotność była jak wilgotny koc — ciężka, przytłaczająca, nie do strząśnięcia.

Aż pojawiła się Barbara. Poznaliśmy się na zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Miała ciepły uśmiech i śmiała się z moich żartów, nawet tych najgorszych. Zaczęliśmy chodzić razem na spacery po Plantach, potem na kawę do „Europejskiej”. Z czasem jej obecność stała się dla mnie niezbędna jak powietrze.

— Tato, mama nie żyje nawet dziesięć lat! — Marta podniosła głos. — Jak możesz tak po prostu… zapomnieć?

— Nie zapomniałem — odpowiedziałem cicho. — Ale nie chcę być już sam.

Piotr spojrzał na mnie z pogardą:

— Myślisz tylko o sobie. A co z nami? Co z domem? Co z wnukami?

Zamilkłem. Wiedziałem, że dla nich to szok. Ale czy naprawdę miałem do końca życia siedzieć sam w pustym mieszkaniu, czekając na czyjąś litość?

Barbara była inna niż Halina. Lubiła tańczyć, uwielbiała podróże i nie bała się mówić wprost o swoich uczuciach. Kiedy powiedziałem jej o reakcji dzieci, tylko westchnęła:

— Oni są dorośli, Janek. Mają swoje życie. Ty też masz prawo do szczęścia.

Ale czy naprawdę miałem prawo? Wkrótce zaczęły się telefony od rodziny. Siostra Haliny zadzwoniła z pretensjami:

— Janek, co ty wyprawiasz? Halina przewraca się w grobie! Myślisz tylko o sobie!

Sąsiedzi patrzyli na mnie z ukosa, plotkowali na klatce schodowej. Nawet w kościele czułem na sobie spojrzenia.

Najgorsze przyszło miesiąc później. Marta przyszła sama, bez dzieci.

— Jeśli ją poślubisz, nie licz na to, że będziemy przychodzić — powiedziała zimno. — Nie chcę, żeby moje dzieci widziały cię z… obcą kobietą.

Zamarłem. Próbowałem tłumaczyć:

— Marto, Barbara nie chce nikogo zastępować. Chce być częścią naszej rodziny.

— Naszej rodziny już nie ma — odpowiedziała i wyszła trzaskając drzwiami.

Ślub odbył się skromnie, tylko z Barbarą i jej synem Pawłem jako świadkiem. Po ceremonii poszliśmy na obiad do małej restauracji przy rynku. Było cicho i smutno — brakowało mi moich dzieci i wnuków bardziej niż kiedykolwiek.

Przez pierwsze miesiące próbowałem dzwonić do Marty i Piotra. Odbierali rzadko, rozmowy były krótkie i chłodne. W końcu przestali odbierać w ogóle.

Barbara starała się mnie pocieszać:

— Daj im czas. Może kiedyś zrozumieją.

Ale czas mijał, a ja coraz bardziej czułem ciężar swojej decyzji. Z Barbarą było mi dobrze — razem gotowaliśmy, chodziliśmy do kina, jeździliśmy nad jezioro do jej rodzinnej wsi. Ale każda niedziela bez rodzinnego obiadu bolała jak rana bez opatrunku.

W święta Bożego Narodzenia wysłałem dzieciom kartki z życzeniami i zdjęciem naszego wspólnego stołu. Odpowiedziała tylko wnuczka Zosia krótkim SMS-em: „Dziadku, tęsknię”.

Któregoś dnia spotkałem Martę przypadkiem w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z siatką zakupów i dwójką dzieci.

— Marto… — zacząłem niepewnie.

Spojrzała na mnie chłodno:

— Przepraszam, śpieszę się.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wyszła ze sklepu.

Wieczorem długo siedziałem przy oknie, patrząc na światła miasta. Barbara usiadła obok mnie i ujęła moją dłoń.

— Żałujesz? — zapytała cicho.

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem słowa Marty: „Naszej rodziny już nie ma”.

Czy naprawdę ją straciłem? Czy miłość na starość jest warta takiej ceny?

Czasem myślę o Halinie — co by powiedziała? Czy byłaby dumna, że próbuję jeszcze żyć pełnią życia? Czy raczej uznałaby mnie za egoistę?

Dziś mam osiemdziesiąt lat. Z Barbarą jesteśmy razem już pięć lat. Jest mi bliska jak nikt inny od śmierci Haliny. Ale tęsknota za dziećmi nie mija.

Czy można mieć wszystko? Czy wybierając szczęście osobiste na starość, zawsze musimy płacić cenę samotności?

Może kiedyś moje dzieci mi wybaczą. Może zrozumieją, że każdy zasługuje na miłość — nawet jeśli ma już siwe włosy i zmarszczki.

A wy? Czy wybralibyście miłość kosztem rodziny? Czy można pogodzić jedno z drugim?