Pochodzę z biednej wielodzietnej rodziny, ale nawet u nas w domu czegoś takiego nie było!

Pamiętam ten wieczór jakby to było wczoraj. Stałam na klatce schodowej bloku z wielkiej płyty na warszawskim Bródnie, ściskając w ręku torbę z domowym ciastem. Serce waliło mi jak młot – miałam poznać rodziców mojego narzeczonego, Pawła. Wychowałam się w biednej, wielodzietnej rodzinie pod Radomiem – nas było sześcioro dzieci, a rodzice ledwo wiązali koniec z końcem. Ale nawet u nas w domu czegoś takiego nie było!

Drzwi otworzyła mi pani Danuta – przyszła teściowa. Uśmiechnięta, z rozmazanym makijażem i papierosem w ustach. Za nią wyłonił się pan Zbyszek, ojciec Pawła – w dresie, z puszką piwa i spojrzeniem, które mówiło: „Co ona tu robi?”. Paweł ścisnął moją dłoń i szepnął: „Będzie dobrze”. Nie wierzyłam mu.

Już od progu uderzył mnie zapach smażonej cebuli i… czegoś jeszcze. W przedpokoju piętrzyły się buty, kurtki i reklamówki z Biedronki. Próbowałam nie patrzeć na podłogę, gdzie leżały okruchy i niedopałki. Weszliśmy do salonu – a tam… chaos. Na stole sterta brudnych talerzy, poplamiony obrus, a na kanapie spała młodsza siostra Pawła – Ola, z telefonem przy uchu.

– Siadajcie! – krzyknęła pani Danuta, strzepując popiół na podłogę. – Zaraz będzie kolacja.

Usiedliśmy przy stole. Paweł próbował rozładować atmosferę:
– Mamo, może pomogę ci w kuchni?
– Daj spokój! Goście nie pomagają! – odparła teściowa.

Po chwili przyniosła wielką miskę ziemniaków i garnek z czymś, co miało być gulaszem. Zamiast nakładać każdemu na talerz, postawiła wszystko na środku stołu.

– U nas się je wspólnie! – oznajmiła dumnie. – Każdy bierze ile chce.

Patrzyłam z niedowierzaniem, jak wszyscy zanurzają swoje łyżki w tej samej misce. Paweł spojrzał na mnie przepraszająco:
– Tak tu zawsze było…

Próbowałam się dostosować, ale czułam się nieswojo. W moim domu mama zawsze dbała o to, by każdy miał swój talerz – nawet jeśli był wyszczerbiony czy nie do pary. Po kolacji pani Danuta zebrała naczynia… i tylko je opłukała pod zimną wodą.

– Po co marnować płyn? – rzuciła do mnie z uśmiechem. – I tak zaraz będą brudne.

Chciałam pomóc, ale usłyszałam:
– Goście nie sprzątają! Siadaj i odpocznij.

Wróciłam do salonu. Ola już się obudziła i zaczęła kłócić się z panem Zbyszkiem o pilota:
– Tato! Daj mi obejrzeć serial!
– Najpierw wiadomości! – burknął Zbyszek.

Z kuchni dobiegły mnie odgłosy tłuczenia szkła. Pani Danuta wróciła z nową puszką piwa:
– No i znowu stłukłam szklankę… Ale co tam! Mamy jeszcze dwie.

Wieczorem Paweł zaproponował spacer. Wyszliśmy na dwór i odetchnęłam świeżym powietrzem.
– Przepraszam cię za nich – powiedział cicho. – Wiem, że to nie jest normalne…
– Paweł… ja nie chcę oceniać. Ale… u mnie w domu nawet jak nie było pieniędzy, to był porządek. Mama zawsze powtarzała: „Bieda to nie wstyd, brud – tak”.

Paweł spuścił głowę:
– Ja się tego wstydzę. Ale próbowałem coś zmienić… Mama mówi, że przesadzam, tata się śmieje. Ola ma wszystko gdzieś.

Wróciliśmy do mieszkania. Pani Danuta już spała na kanapie, chrapiąc głośno. Pan Zbyszek oglądał mecz i popijał kolejne piwo.

Następnego dnia rano chciałam zrobić sobie herbatę. Otworzyłam szafkę – a tam brudne kubki poustawiane jeden na drugim.
– Weź sobie ten z kwiatkiem – rzuciła Ola. – On jest najmniej obrzydliwy.

Z trudem przełknęłam ślinę.

Podczas śniadania wybuchła awantura o pieniądze:
– Znowu nie starczy do pierwszego! – krzyczała pani Danuta.
– Może byś poszła do pracy?! – odburknął pan Zbyszek.
– A ty? Całe dnie przed telewizorem!
– Przynajmniej nie wydaję na kosmetyki!

Ola przewróciła oczami:
– Przestańcie się drzeć! Sąsiadka słyszy!

Siedziałam jak sparaliżowana. W moim domu rodzice czasem się kłócili, ale nigdy przy gościach. Zawsze była jakaś granica.

Po śniadaniu Paweł zaproponował spacer po okolicy:
– Muszę ci coś pokazać.

Zeszliśmy do piwnicy. Tam zobaczyłam stertę starych ubrań, butów i… śmieci.
– Tata nie wyrzuca niczego – wyjaśnił Paweł. – „Przyda się” – mówi zawsze.

Wróciliśmy do mieszkania. Pani Danuta już była pogodzona z mężem:
– Chcesz kawy? Mamy tylko rozpuszczalną.

Usiadłam przy stole i poczułam łzy pod powiekami. Przypomniałam sobie moją mamę: zmęczoną, ale zawsze czystą; mojego tatę: surowego, ale dbającego o dom; moje rodzeństwo: czasem głodne, ale nigdy brudne.

Wieczorem zadzwoniłam do mamy:
– Mamo… ja nie wiem, czy dam radę tu wracać.
– Córeczko – powiedziała cicho mama – pamiętaj: dom to nie tylko ściany i meble. To ludzie i ich serca. Ale jeśli czujesz się źle… posłuchaj siebie.

Po powrocie do Warszawy długo rozmawiałam z Pawłem:
– Kocham cię – powiedziałam mu szczerze – ale nie chcę tak żyć. Nie chcę dzieci wychowywać w takim bałaganie i chaosie.
Paweł objął mnie mocno:
– Ja też tego nie chcę. Chcę mieć dom taki jak twój: może biedny, ale czysty i pełen szacunku.

Od tamtej pory zaczęliśmy budować własne zasady: codziennie sprzątamy razem mieszkanie; każdy ma swój talerz; śmieci wynosimy codziennie; a wieczorem siadamy przy stole i rozmawiamy bez krzyków.

Czasem odwiedzamy rodziców Pawła – ale już nigdy nie zostajemy na noc. A ja za każdym razem wracam do siebie z wdzięcznością za to, czego nauczyli mnie moi rodzice.

Czy naprawdę bieda usprawiedliwia brak szacunku do siebie i innych? Czy można nauczyć się porządku i czułości nawet wtedy, gdy wokół panuje chaos? Czekam na wasze historie i opinie.