Wróciłam do rodzinnego domu po latach – myślałam, że odnajdę spokój, ale przeszłość nie pozwoliła mi odetchnąć
– Znowu siedzisz przy tym oknie jak za dawnych lat, Marto? – głos mamy przeszył ciszę jak ostrze. Odwróciłam się powoli, czując jak napięcie ściska mi gardło. W dłoniach ściskałam kubek z herbatą, który drżał lekko od moich nerwów.
– Po prostu patrzę na deszcz – odpowiedziałam cicho, choć w środku wrzałam. Deszcz zawsze był dla mnie ucieczką. Kiedy byłam dzieckiem, patrzyłam przez to samo okno, marząc o tym, by choć raz nie musieć uczyć się do późna, by pobiec na podwórko z innymi dziećmi. Ale wtedy mama zawsze powtarzała: „Marta, musisz być najlepsza. Inaczej niczego nie osiągniesz.”
Teraz, po latach życia w Warszawie, po nieudanym małżeństwie i wypaleniu zawodowym, wróciłam do Torunia. Wierzyłam naiwnie, że tu odnajdę dom – prawdziwy dom, którego nigdy nie miałam. Ale już pierwszego dnia zrozumiałam, że przeszłość nie pozwoli mi odetchnąć.
– Zrobiłam ci obiad. Zjesz? – zapytała mama tonem, który miał być troskliwy, ale brzmiał jak rozkaz.
– Może później – mruknęłam i znów spojrzałam przez okno.
Słyszałam jej kroki na korytarzu, potem szelest talerzy. W tej ciszy czułam się jak dziecko, które boi się oddychać za głośno. Tata był w pracy – jak zawsze. Nawet na emeryturze znalazł sobie zajęcie, byle tylko nie siedzieć w domu.
Wieczorem usiadłam z mamą przy stole. Jadłyśmy w milczeniu. W końcu nie wytrzymała:
– Marta, ile zamierzasz tu zostać? Może poszukasz pracy w Toruniu? Z twoim wykształceniem mogłabyś uczyć na uniwersytecie.
Zacisnęłam dłonie na widelcu.
– Mamo, ja nie wiem jeszcze, co chcę robić. Potrzebuję czasu.
– Czasu? Ty zawsze potrzebujesz czasu! – wybuchła nagle. – Całe życie ci wszystko dawałam! Poświęciłam dla ciebie wszystko! A ty…
Zamilkła, ale jej oczy mówiły więcej niż słowa. Wstałam od stołu i wyszłam na balkon. Powietrze było ciężkie od deszczu i starych żalów.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc za ścianą cichy płacz mamy. Przypomniało mi się, jak kiedyś płakałam sama pod kołdrą, bo nie mogłam sprostać jej oczekiwaniom. Każda piątka była za mało, każde drugie miejsce – porażką.
Rano tata wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Marta… Twoja mama się martwi. My też chcemy dla ciebie dobrze.
Patrzyłam na niego i widziałam zmęczonego człowieka, który nigdy nie potrafił okazać uczuć inaczej niż przez milczenie lub krytykę.
– Tato… Ja już nie jestem dzieckiem. Chciałabym po prostu… żebyście mnie zaakceptowali taką, jaka jestem.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przecież zawsze chcieliśmy dla ciebie najlepiej.
– Ale nigdy nie pytaliście mnie, czego ja chcę…
Zapadła cisza. W tej ciszy poczułam całą gorycz mojego dzieciństwa – samotność wśród książek, strach przed porażką i tęsknotę za zwykłą beztroską.
Przez kolejne dni próbowałam znaleźć swoje miejsce w tym domu. Chodziłam po znajomych ulicach Torunia, spotykałam dawnych znajomych ze szkoły. Większość z nich miała już rodziny, dzieci, swoje życie. Ja czułam się jak ktoś bez korzeni – niby stąd, a jednak obca.
Pewnego wieczoru spotkałam Agatę – moją przyjaciółkę z podstawówki.
– Marta! Co ty tu robisz? Myślałam, że już nigdy nie wrócisz!
Opowiedziałam jej o wszystkim – o rozwodzie, o wypaleniu w pracy, o powrocie do domu.
– Wiesz… ja też miałam kiedyś żal do rodziców – powiedziała cicho Agata. – Ale teraz widzę, że oni po prostu bali się o nas. Może twoja mama też się boi?
Zastanowiłam się nad tym długo tej nocy. Czy naprawdę chodzi tylko o strach? A może o niespełnione ambicje rodziców przerzucone na dziecko?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z mamą szczerze.
– Mamo… czy ty kiedyś byłaś szczęśliwa?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– O co ci chodzi?
– Czy kiedykolwiek robiłaś coś tylko dla siebie?
Zamilkła na chwilę.
– Nie było na to czasu… Najpierw studia, potem ty… Tata dużo pracował…
W jej oczach zobaczyłam smutek i zmęczenie całego życia podporządkowanego innym.
– Mamo… Ja nie chcę żyć tak jak ty. Chcę znaleźć własną drogę.
Pokręciła głową.
– Może masz rację… Ale ja już nie umiem inaczej.
Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy nauczyć się siebie na nowo. Było dużo łez i kłótni, ale też pierwsze szczere rozmowy od lat.
Znalazłam pracę w małej księgarni na starówce. Nie była to kariera marzeń mojej mamy, ale pierwszy raz od dawna czułam się wolna i spokojna.
Czasem patrzę przez to samo okno co kiedyś i myślę: czy można naprawdę wybaczyć rodzicom dzieciństwo pełne presji? Czy da się pokochać dom, który nigdy nie był domem?
A wy? Czy wrócilibyście tam, gdzie wasze rany są wciąż świeże?