Szlachetny zdrajca — historia jednej iluzji
— Aniu, poczekaj! — jego głos rozdarł ciszę podwórka, kiedy już miałam wejść do klatki schodowej. Zatrzymałam się, choć w środku czułam narastającą złość. Wojtek stał pod moim blokiem, jak co dzień, z tą samą starą gitarą przewieszoną przez ramię i zeszytem pełnym wierszy, które pisał tylko dla mnie. Jego włosy były potargane, a kurtka za duża o dwa rozmiary. Wyglądał jak ktoś, kto nie pasuje do tego świata, ale wtedy wydawało mi się to romantyczne.
— Co znowu? — zapytałam chłodno, choć serce biło mi szybciej. Przecież jeszcze wczoraj śmialiśmy się razem na ławce w parku, a dziś… dziś wszystko było inne.
— Chciałem ci tylko powiedzieć… — zaczął niepewnie, patrząc na swoje buty. — Że napisałem nową piosenkę. O nas.
Westchnęłam ciężko. „O nas” — powtarzał to jak zaklęcie. Ale czy naprawdę byliśmy „nami”? Czy tylko ja chciałam w to wierzyć?
Poznaliśmy się w liceum. Byłam wtedy dziewczyną z dobrego domu, z planem na życie i rodzicami, którzy oczekiwali ode mnie wszystkiego najlepszego. Wojtek był inny — nie dbał o oceny, nie przejmował się opinią innych. Siedział zawsze z tyłu klasy i bazgrał coś w zeszycie. Pewnego dnia podszedł do mnie na przerwie i zapytał, czy lubię poezję. Zdziwiłam się, ale odpowiedziałam, że tak. Uśmiechnął się wtedy tak szeroko, że aż poczułam ciepło w środku.
Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Chodziliśmy na spacery po Starym Mieście, graliśmy w szachy w parku Saskim, słuchaliśmy muzyki na schodach pod Pałacem Kultury. Wojtek pisał dla mnie wiersze i śpiewał piosenki pod moim oknem. Czułam się wyjątkowa, jakby świat należał tylko do nas.
Ale moi rodzice nie byli zachwyceni. Mama powtarzała: „Aniu, on nie jest dla ciebie. Potrzebujesz kogoś stabilnego, kto zapewni ci przyszłość.” Tata milczał, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie. Próbowałam ich przekonać, że Wojtek jest inny niż wszyscy, że ma talent i pasję. Ale oni widzieli tylko chłopaka z biednej rodziny i bez perspektyw.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. Rodzice czekali na mnie w salonie.
— Aniu, musimy porozmawiać — zaczęła mama tonem nieznoszącym sprzeciwu. — To nie może tak dalej wyglądać. Albo skupisz się na maturze i studiach, albo…
— Albo co? — przerwałam jej drżącym głosem.
— Albo będziesz musiała wybrać — dokończył tata.
Wyszłam z domu trzaskając drzwiami. Wojtek czekał na mnie pod blokiem. W jego oczach zobaczyłam troskę i strach.
— Co się stało? — zapytał cicho.
Opowiedziałam mu wszystko. Przytulił mnie mocno i powiedział: — Nie martw się, Aniu. Jakoś sobie poradzimy.
Ale „jakoś” nie wystarczyło. Zaczęły się kłótnie — o szkołę, o przyszłość, o pieniądze. Wojtek coraz częściej znikał na całe dnie. Mówił, że musi grać na ulicy, żeby zarobić na gitarę i nowe struny. Ja siedziałam w domu i uczyłam się do matury, czując coraz większą pustkę.
Pewnego dnia zobaczyłam go z inną dziewczyną — Magdą z naszej klasy. Śmiali się razem na ławce przed szkołą. Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu.
— Kim ona jest? — zapytałam wieczorem.
— To tylko koleżanka — odpowiedział zbyt szybko.
Nie uwierzyłam mu. Zaczęłam podejrzewać najgorsze. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Każde spotkanie kończyło się kłótnią lub łzami.
W końcu przyszedł ten dzień. Wojtek przyszedł do mnie wieczorem, z gitarą i zeszytem w ręce.
— Aniu… muszę ci coś powiedzieć — zaczął drżącym głosem.
Patrzyłam na niego bez słowa.
— Zakochałem się w Magdzie — wyszeptał.
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Nie mogłam oddychać. Chciałam krzyczeć, płakać, uderzyć go… Ale stałam tylko nieruchomo.
— Przepraszam — dodał cicho i odszedł.
Zostałam sama ze swoimi myślami i żalem. Rodzice próbowali mnie pocieszać, ale ich słowa były puste. Przez wiele tygodni nie mogłam spać ani jeść. Wszystko przypominało mi o Wojtku — jego piosenki w radiu, zeszyt z wierszami schowany pod łóżkiem, nawet zapach deszczu na chodniku.
Minęły miesiące. Zdałam maturę i dostałam się na studia prawnicze w Warszawie. Rodzice byli dumni, ale ja czułam się pusta w środku. Czasem widywałam Wojtka na ulicy — grał na gitarze pod stacją metra Centrum albo siedział z Magdą w kawiarni przy Nowym Świecie. Unikaliśmy siebie wzrokiem.
Dziś wiem, że tamta miłość była iluzją — pięknym snem, który musiał się skończyć. Ale czy to znaczy, że była mniej prawdziwa? Czy można zdradzić kogoś, jeśli najpierw zdradziło się samego siebie?
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy wybrała inaczej, byłabym szczęśliwsza? A może każda iluzja jest nam potrzebna, żeby nauczyć się prawdy o sobie samych?