„Drugi lodówka w naszej kuchni – czy naprawdę aż tak się od siebie oddaliliśmy?”

– Mamo, z Asią zdecydowaliśmy, że będziemy gotować sami. Kupujemy drugą lodówkę do kuchni – powiedział Tomek, patrząc mi prosto w oczy. W jego głosie nie było ani cienia żartu. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Ale… dlaczego? – zapytałam w końcu, próbując ukryć drżenie w głosie. – Przecież zawsze gotowałam dla was wszystkich. Czy coś zrobiłam nie tak?

Tomek spojrzał na Asię, a ona tylko wzruszyła ramionami i spuściła wzrok. – Po prostu tak będzie wygodniej, mamo. Chcemy mieć swoje jedzenie, swoje miejsce. To nic osobistego.

Nic osobistego? Jak mogło to nie być osobiste? Przez dwadzieścia osiem lat byłam dla niego wszystkim: kucharką, powierniczką, matką. Odkąd Asia pojawiła się w naszym domu, starałam się być dla niej jak najlepszą teściową. Nigdy nie krytykowałam jej wyborów, nawet jeśli czasem wydawały mi się dziwne – jak ta jej dieta bez glutenu czy poranne smoothie z jarmużu.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W kuchni panowała dziwna atmosfera. Asia coraz częściej przynosiła do domu własne produkty, a ja czułam się jak intruz we własnym domu. Kiedyś wspólne gotowanie było naszym rytuałem – śmialiśmy się, krojąc warzywa, dzieliliśmy się opowieściami z pracy i szkoły. Teraz każdy miał swoje plany, swoje garnki i swoje przepisy.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z Asią w ich pokoju. Nie chciałam podsłuchiwać, ale drzwi były uchylone.

– Tomek, twoja mama znowu zrobiła bigos i zostawiła nam porcję na stole. Nie wiem, jak jej powiedzieć, że nie chcę już jeść mięsa… – szepnęła Asia.
– Wiem, Asia, ale ona się stara. Nie chcę jej ranić.
– Ale ja też nie chcę żyć pod jednym dachem z jej zasadami. Musimy postawić granice.

Zacisnęłam pięści. Granice? Czy naprawdę byłam aż taką tyranką? Przecież chciałam tylko dobrze! Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, rozmyślając o tym, gdzie popełniłam błąd.

Następnego dnia w kuchni pojawiła się nowa lodówka. Biała, błyszcząca, pachnąca plastikiem. Tomek i Asia ustawili ją obok mojej starej lodówki Amiki. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– To tylko lodówka, mamo – powiedział Tomek łagodnie.
– Dla mnie to coś więcej – odpowiedziałam cicho.

Od tego momentu nasze życie zmieniło się nie do poznania. Kuchnia stała się polem minowym. Każdy miał swoje półki, swoje produkty i swoje godziny gotowania. Zdarzało się, że przypadkiem spotykaliśmy się przy zlewie – wtedy wymienialiśmy uprzejme uśmiechy i szybko wracaliśmy do swoich zajęć.

Zaczęłam coraz częściej zamykać się w swoim pokoju. Czułam się niepotrzebna, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan codzienności. Nawet mój mąż Andrzej zauważył zmianę.

– Linda, co się dzieje? Przecież to tylko lodówka…
– Andrzej, ty nic nie rozumiesz! To nie chodzi o sprzęt! To chodzi o to, że nasz syn już nas nie potrzebuje!

Andrzej westchnął ciężko i wrócił do czytania gazety. On zawsze był bardziej zdystansowany do spraw rodzinnych.

Pewnego dnia postanowiłam porozmawiać z Asią. Zaparzyłam herbatę z melisą i zaprosiłam ją do kuchni.

– Asiu… Chciałabym cię o coś zapytać. Czy ja naprawdę jestem taka trudna do zniesienia?
Asia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Nie, pani Lindo… To znaczy… Ja po prostu potrzebuję trochę przestrzeni. W domu moich rodziców zawsze wszystko było pod linijkę. Chciałabym mieć choć trochę kontroli nad swoim życiem.

Zrozumiałam wtedy, że to nie tylko o mnie chodziło. Asia walczyła o swoją niezależność tak samo mocno jak ja walczyłam o zachowanie rodziny razem. Ale czy naprawdę musiałyśmy być po przeciwnych stronach barykady?

Z czasem zaczęłyśmy rozmawiać więcej. Asia pokazała mi kilka swoich przepisów na wegańskie dania – nawet polubiłam jej leczo z tofu! Tomek zaczął częściej zaglądać do mojego pokoju na pogawędki. Ale mimo tych drobnych gestów pojednania, coś we mnie pękło na zawsze.

Często zastanawiam się teraz: czy to wszystko musiało się tak skończyć? Czy mogłam być bardziej otwarta na zmiany? A może to naturalna kolej rzeczy – dzieci dorastają i odchodzą własną drogą?

Patrzę na dwie lodówki stojące obok siebie i myślę: czy naprawdę aż tak bardzo się od siebie oddaliliśmy? Czy jedna kuchnia może pomieścić dwie rodziny? Co wy o tym sądzicie?