Prawie wszystko w porządku – historia Kingi i Jakuba

— Znowu zostajesz dłużej? — głos Jakuba w słuchawce brzmiał stłumione, jakby dochodził z daleka, znad brzegów zimnej Wisły, gdzie już zapadał zmierzch.

— Tak. Do jedenastej, może dłużej. Mamy tu zarwane terminy z dostawami — odpowiedziałam, włączając głośnomówiący. Jedną ręką dopisywałam maila do klientów, drugą mieszałam ostudzoną herbatę. Kubek stał na skraju biurka, a ja przez chwilę miałam ochotę rzucić nim o ścianę.

— Kinga, to już trzeci raz w tym tygodniu. — Jego głos był cichy, ale wyczuwałam w nim napięcie. — Lena pytała, czy przyjdziesz ją położyć spać.

Zacisnęłam powieki. Lena. Moja córka. Ostatnio widywałam ją głównie śpiącą, z rozczochranymi włosami i pluszowym króliczkiem przy policzku. — Przeproś ją ode mnie. Powiedz, że jutro ją odprowadzę do przedszkola.

— Jutro masz spotkanie z klientem o ósmej — przypomniał Jakub. — Kinga…

— Muszę kończyć — przerwałam mu szybko, zanim usłyszałby drżenie w moim głosie. Rozłączyłam się i przez chwilę siedziałam bez ruchu, patrząc na ekran komputera. Na pulpicie migały powiadomienia: „Pilne”, „Odpowiedź natychmiastowa”, „Zmiana zamówienia”.

W biurze zostałyśmy tylko ja i Marta z księgowości. Siedziała naprzeciwko, zgarbiona nad tabelkami. Spojrzała na mnie znad okularów.

— Wszystko w porządku? — zapytała cicho.

— Prawie wszystko — odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Wróciłam do domu po północy. W kuchni paliło się światło. Jakub siedział przy stole, popijając zimną kawę. Na stole leżała kartka z rysunkiem Leny: trzy postacie trzymające się za ręce. Jedna była wyraźnie mniejsza.

— Nie budź jej — powiedział cicho Jakub, nie patrząc na mnie. — Zasnęła płacząc.

Przeszłam obok niego bez słowa. W łazience spojrzałam na siebie w lustrze: podkrążone oczy, rozmazany tusz do rzęs, włosy związane byle jak. Kim ja się stałam?

Rano Lena już była ubrana i jadła płatki z mlekiem. Uśmiechnęła się na mój widok, ale jej oczy były jakieś inne, jakby ostrożne.

— Mamusiu, dziś przyjdziesz po mnie do przedszkola? — zapytała cicho.

— Postaram się, kochanie — odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to kłamstwo.

Jakub odprowadził mnie wzrokiem do drzwi. — Może powinnaś trochę zwolnić? — rzucił.

— Ktoś musi zarabiać na kredyt i twoje studia podyplomowe — odparłam ostro, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi i poczułam ukłucie winy. Przecież to nie jego wina, że wszystko spadło na mnie. Albo może właśnie jego?

W pracy szefowa rzuciła mi nowe zadanie: pilny projekt dla dużego klienta z Niemiec. — Kinga, tylko ty dasz radę to ogarnąć — powiedziała z uśmiechem, który miał być wsparciem, a był tylko ciężarem.

W południe zadzwoniła mama. — Kinga, nie zapomnij o imieninach babci w sobotę! Przyjedziecie?

— Nie wiem, mamo. Mam dużo pracy…

— Praca to nie wszystko — westchnęła mama. — Lena rośnie jak na drożdżach, a ty ciągle tylko „zaraz”, „później”…

Zacisnęłam zęby. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. Wszyscy mieli pretensje.

Wieczorem wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Lena bawiła się klockami na dywanie, Jakub czytał gazetę. Usiadłam obok córki i zaczęłam układać z nią wieżę.

— Mamusiu, dlaczego jesteś smutna? — zapytała nagle Lena.

Zatkało mnie. Spojrzałam na nią i poczułam łzy pod powiekami.

— Nie jestem smutna… po prostu jestem zmęczona.

Jakub odłożył gazetę i spojrzał na mnie uważnie.

— Kinga… my tak nie możemy dalej żyć. Ty ciągle pracujesz, ja próbuję ogarnąć dom i Lenę… Ale my się mijamy. Nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę.

Chciałam mu odpowiedzieć coś ostrego, ale zabrakło mi sił.

— Próbuję… naprawdę próbuję… — wyszeptałam.

— Ale czy próbujesz dla nas czy dla siebie? — zapytał cicho Jakub.

Nie wiedziałam już sama.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę cichy płacz Leny i szept Jakuba, który ją uspokajał. Czułam się jak intruz we własnym domu.

W sobotę pojechaliśmy do babci na imieniny. Rodzina patrzyła na mnie z troską i ukrytą krytyką. Babcia ścisnęła mnie za rękę:

— Kinga, dziecko… życie ci ucieka między palcami.

W drodze powrotnej Lena zasnęła w foteliku. Jakub prowadził samochód w milczeniu.

— Może powinniśmy pójść do terapeuty? — zaproponował nagle.

Prychnęłam nerwowo:

— Nie mam czasu na terapię!

Ale potem przez całą noc myślałam o jego słowach.

Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle i patrzyłam na śpiącą Lenę. Jej mała dłoń zaciskała się na pluszowym króliczku tak mocno, jakby bała się go stracić.

Czy ja też tak kurczowo trzymam się pracy i obowiązków ze strachu przed czymś innym? Przed pustką? Przed sobą?

Czasem myślę: co by było, gdybym odpuściła? Gdybym pozwoliła sobie być po prostu matką i żoną – czy wtedy byłabym szczęśliwsza? Czy można mieć wszystko naraz?

Może właśnie dlatego ciągle powtarzam: „prawie wszystko w porządku”. Bo boję się przyznać przed sobą i innymi, że jednak czegoś mi brakuje…

A wy? Też czasem czujecie się jak statysta we własnym życiu?