Byłam kiedyś oczkiem w głowie taty. Dziś grozi mi wyrzucenie z domu rodzinnego – czy naprawdę zasłużyłam na taki los?
– Marta, ile razy mam ci powtarzać, że nie możesz tak po prostu wchodzić do salonu, kiedy ja odpoczywam?! – głos taty rozbrzmiewał w całym domu, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Stałam w progu, trzymając za rękę mojego sześcioletniego syna, Antosia. Chciałam tylko zabrać jego ulubioną książeczkę z półki.
– Przepraszam, tato, ale Antoś nie może zasnąć bez tej bajki – odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć mu w oczy.
– To nie jest mój problem! – rzucił z irytacją. – To jest mój dom i chcę mieć trochę spokoju po pracy. Ty tu tylko mieszkasz, pamiętaj o tym.
Jeszcze kilka lat temu byłam jego oczkiem w głowie. Pamiętam, jak nosił mnie na barana po ogrodzie, jak uczył jeździć na rowerze i jak płakał ze wzruszenia, gdy dostałam się na studia pedagogiczne. Ale wszystko się zmieniło, gdy wróciłam do domu po rozstaniu z ojcem Antosia. Wtedy tata jeszcze próbował mnie wspierać, ale z każdym miesiącem jego cierpliwość topniała.
Nasze mieszkanie to trzy pokoje: jeden dla rodziców, drugi dla mojego młodszego brata Eryka (nie Evan – przecież jesteśmy w Polsce!), a trzeci dzielę z Antosiem. Mama stara się łagodzić konflikty, ale sama jest już zmęczona – pracuje na dwie zmiany w sklepie spożywczym i coraz częściej narzeka na bóle kręgosłupa. Eryk ma 16 lat i przechodzi bunt nastolatka – zamyka się w swoim pokoju, słucha głośnej muzyki i rzuca kąśliwe uwagi pod moim adresem.
Wieczorami, kiedy dom cichnie, często słyszę przez cienkie ściany rozmowy rodziców:
– Ona musi w końcu dorosnąć i znaleźć coś swojego – mówi tata szeptem.
– Ale gdzie ma pójść? Z dzieckiem? Przecież nie zarabia tyle, żeby wynająć mieszkanie – odpowiada mama.
– To nie nasza sprawa. Nie będę wiecznie znosił tego chaosu.
Leżę wtedy obok śpiącego Antosia i czuję się jak intruz we własnym domu. Pracuję jako nauczycielka w przedszkolu na pół etatu – więcej godzin nie dostanę, bo etaty są pocięte. Alimenty od ojca Antosia ledwo starczają na ubrania i jedzenie dla syna. O własnym mieszkaniu mogę tylko pomarzyć.
Pewnego dnia wracam z pracy i widzę tatę siedzącego przy stole z kartką papieru. Na stole leży mój kubek z kawą – ten sam, który dostałam od niego na osiemnaste urodziny.
– Marta, musimy porozmawiać – zaczyna poważnie.
Czuję, jak serce zaczyna mi walić.
– Co się stało?
– To nie może tak dalej wyglądać. Ja już nie mam siły. Albo znajdziesz sobie coś do końca miesiąca, albo… będziesz musiała się wyprowadzić.
Patrzę na niego z niedowierzaniem.
– Tato… przecież nie mam gdzie pójść! Mam dziecko!
– To nie moja wina. Masz 28 lat. Czas dorosnąć.
Wybiegam z kuchni i zamykam się w łazience. Płaczę długo i cicho, żeby Antoś nie słyszał. W głowie kłębią mi się myśli: czy naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy to wszystko moja wina?
Następnego dnia próbuję porozmawiać z mamą.
– Mamo… co ja mam zrobić?
Mama przytula mnie mocno.
– Wiem, że ci ciężko. Ale twój tata… on też jest zmęczony. Może spróbuj znaleźć jakąś kawalerkę? Może ktoś z pracy ci pomoże?
Patrzę na nią z rozpaczą.
– Mamo, nawet jeśli znajdę coś taniego, to nie stać mnie na kaucję ani na czynsz!
Mama milknie. Wiem, że nie ma mi nic więcej do zaoferowania.
W pracy próbuję ukrywać łzy przed koleżankami. Jedna z nich – Kasia – zauważa moją przygnębioną minę.
– Co się dzieje?
Opowiadam jej wszystko. Kasia wzdycha:
– U mnie w bloku jedna pani szuka współlokatorki… Może spróbujesz? To tylko pokój, ale zawsze coś.
Czuję ulgę i jednocześnie upokorzenie – mam 28 lat i muszę prosić obcych ludzi o dach nad głową.
Wieczorem tata wraca późno. Siedzi w salonie i ogląda telewizję. Podchodzę do niego niepewnie.
– Tato… znalazłam pokój do wynajęcia. Może uda mi się tam przenieść z Antosiem.
Nie patrzy na mnie.
– To dobrze. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
Wychodzę na balkon i patrzę na ogród, w którym kiedyś bawiliśmy się całą rodziną. Czuję żal i gniew – do siebie, do taty, do całego świata. Czy naprawdę rodzina powinna tak wyglądać? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu?
Antoś przychodzi do mnie i pyta:
– Mamusiu, dlaczego dziadek jest taki smutny?
Przytulam go mocno.
– Nie wiem, kochanie… Może wszyscy jesteśmy trochę smutni.
Zastanawiam się: czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko? Czy można być dorosłym i jednocześnie tak bardzo zagubionym? Co wy byście zrobili na moim miejscu?