Córka całe życie mówiła, że nie chce mieć dzieci. Kiedy jednak zaszła w ciążę, błagała mnie o pomoc. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, kto okazał się ojcem dziecka…

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć… – głos Zosi drżał, a jej oczy były zaczerwienione od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania, ściskając w dłoni zmięty test ciążowy. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W mojej głowie kłębiły się setki myśli: przecież zawsze mówiła, że nie chce dzieci. Przecież zawsze była taka niezależna, taka pewna siebie.

– Zosiu… – wyszeptałam, podchodząc bliżej. – Co się stało?

– Jestem w ciąży – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – Nie wiem, co robić. Błagam, pomóż mi.

Poczułam, jak kolana uginają mi się pod ciężarem tej wiadomości. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, ale wiedziałam, że ona tego nie znosi. Zamiast tego usiadłam naprzeciwko niej i czekałam, aż powie coś więcej.

Zosia zawsze była inna niż jej rówieśniczki. Już w liceum, kiedy koleżanki marzyły o rodzinie i dzieciach, ona wzruszała ramionami i mówiła: „To nie dla mnie, mamo. Chcę mieć wolność, swoje życie, podróże, ciekawe wyzwania.” Nigdy jej nie namawiałam, nigdy nie mówiłam, że będzie żałować – choć gdzieś w głębi duszy marzyłam o wnukach. Ale szanowałam jej wybór.

Teraz siedziała przede mną jak zagubione dziecko. Jej dłonie drżały, a na twarzy malował się strach.

– Z kim jesteś w ciąży? – zapytałam ostrożnie.

Zosia zawahała się przez dłuższą chwilę. W końcu spojrzała mi prosto w oczy.

– Z Bartkiem.

Zamarłam. Bartek? Przecież to…

– Bartek? Ten Bartek? Syn twojej najlepszej przyjaciółki? – upewniłam się z niedowierzaniem.

Zosia skinęła głową i zaczęła płakać jeszcze mocniej.

Bartek był od niej starszy o pięć lat. Zawsze traktowałam go jak własnego syna – był częstym gościem w naszym domu, pomagał mi przy remoncie kuchni, a nawet kiedyś naprawił mi samochód. Nigdy nie przypuszczałam, że między nim a Zosią mogło dojść do czegoś więcej.

– Jak to się stało? – zapytałam cicho.

– To był przypadek… – wyszeptała Zosia. – Spotkaliśmy się na imprezie u Ani. Rozmawialiśmy długo… Było miło. Potem… sama nie wiem jak…

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Czułam narastający gniew i żal – do Bartka, do Zosi, do siebie samej. Czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była bardziej interesować się jej życiem?

– Powiedziałaś Bartkowi? – spytałam w końcu.

Zosia pokręciła głową.

– Boję się. On jest zaręczony z Magdą…

To był kolejny cios. Magda była jego narzeczoną od dwóch lat. Wszyscy czekali na ich ślub. Wiedziałam, że ta wiadomość zniszczy życie nie tylko mojej córki, ale i całej rodziny Bartka.

– Musisz mu powiedzieć – powiedziałam stanowczo. – To jego dziecko.

Zosia spojrzała na mnie z rozpaczą.

– Nie dam rady sama…

Przez następne dni żyłyśmy jak na bombie zegarowej. Zosia zamknęła się w sobie, prawie nie wychodziła z pokoju. Ja próbowałam ją wspierać, choć sama czułam się bezradna i zagubiona. W pracy nie mogłam się skupić, w nocy nie spałam.

W końcu nadszedł dzień konfrontacji. Bartek przyszedł do nas wieczorem – myślał, że chodzi o jakieś rodzinne sprawy.

– Co jest? – zapytał z uśmiechem na twarzy.

Zosia spojrzała na niego i zaczęła płakać.

– Bartek… jestem w ciąży. To twoje dziecko.

Bartek pobladł. Przez chwilę patrzył na nią bez słowa, potem zerknął na mnie.

– To jakiś żart? – zapytał cicho.

– Nie – odpowiedziałam stanowczo. – To prawda.

Bartek usiadł ciężko na krześle i schował twarz w dłoniach.

– Magda mnie zabije…

W tej jednej chwili zobaczyłam w nim nie dorosłego mężczyznę, ale przestraszonego chłopca. Przez następne godziny rozmawialiśmy o wszystkim: o przyszłości dziecka, o Magdzie, o tym, co dalej zrobić.

Bartek obiecał porozmawiać z narzeczoną. Wiedziałam jednak, że to będzie dla wszystkich katastrofa.

Kilka dni później Magda przyszła do mnie zapłakana. Wiedziała już wszystko.

– Jak mogłyście mi to zrobić? – krzyczała przez łzy do mnie i Zosi. – Byłyście moją rodziną!

Nie miałam słów na pocieszenie. Czułam się winna za wszystko: za to, że nie dopilnowałam córki, za to, że Bartek był u nas tak często, za to, że wszyscy byliśmy sobie tak bliscy.

Wkrótce cała rodzina dowiedziała się o wszystkim. Plotki rozeszły się po osiedlu szybciej niż ogień po suchym lesie. W sklepie sąsiadki patrzyły na mnie z politowaniem albo szeptały za plecami. Moja przyjaciółka – matka Bartka – przestała się do mnie odzywać.

Zosia coraz gorzej znosiła ciążę – nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Miała wyrzuty sumienia wobec Magdy i Bartka. Często płakała po nocach i mówiła:

– Mamo, ja naprawdę nie chciałam tego dziecka…

Nie wiedziałam już, jak jej pomóc. Sama byłam rozdarta między współczuciem a gniewem na nią i Bartka.

Bartek próbował być odpowiedzialny – chodził z Zosią do lekarza, kupował rzeczy dla dziecka. Ale było widać, że robi to z poczucia winy i obowiązku, a nie z miłości.

Kiedy urodził się mały Michaś, wszystko zmieniło się jeszcze bardziej. Zosia patrzyła na niego z mieszaniną strachu i niedowierzania. Ja starałam się być przy niej jak najwięcej – gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, zajmowałam się wnukiem.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy razem w kuchni przy herbacie.

– Mamo… czy ja dam radę być dobrą matką? – zapytała nagle Zosia ze łzami w oczach.

Przytuliłam ją mocno pierwszy raz od lat.

– Dasz radę, córeczko. Nie jesteś sama.

Ale sama nie byłam tego taka pewna. Czy można pokochać dziecko, którego się nigdy nie chciało? Czy można naprawić rodzinę po takim dramacie?

Czasem patrzę na Michaśka i myślę: czy gdybym wtedy inaczej wychowała Zosię albo bardziej interesowała się jej życiem… czy wszystko potoczyłoby się inaczej?

A może każda rodzina musi przejść przez swoje burze?

Czy wy też mieliście w życiu momenty, kiedy świat wywrócił wam się do góry nogami przez jedno zdanie wypowiedziane przez bliską osobę?