Złamane skrzydła miłości: gdy przeszłość puka do drzwi
No i masz, opowiem ci taką historię, jak to miłość czasem boli, a przeszłość potrafi niespodziewanie zapukać do drzwi. Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Projekt, nad którym harowałam jak wół przez ostatnie tygodnie, wreszcie był gotowy. Czułam ulgę i dumę, a w głowie miałam tylko jedno: dziś wieczorem odpocznę. Postanowiłam sprawić sobie i Krzysztofowi – mojemu mężowi – małą przyjemność. Wstąpiłam do sklepu, kupiłam jego ulubione smakołyki: ser camembert, oliwki, świeżą bagietkę i butelkę czerwonego wina. W myślach już widziałam nas razem na kanapie, śmiejących się z głupich żartów i zapominających o całym świecie.
Ale kiedy przekręciłam klucz w zamku, poczułam coś dziwnego. Cisza była zbyt gęsta, jakby ktoś ją kroił nożem. Z kuchni dochodziły przytłumione głosy. Zamarłam. Przez chwilę stałam w przedpokoju, próbując zrozumieć, co się dzieje. Wtedy usłyszałam jej śmiech – ten sam, którego nie słyszałam od lat. Marta. Moja siostra.
Weszłam do kuchni i zobaczyłam ich razem przy stole. Krzysztof miał minę winnego chłopca, a Marta patrzyła na mnie z wyzwaniem w oczach. Przez sekundę nikt się nie odezwał. Potem ona wstała i podeszła do mnie z szerokim uśmiechem.
– Ewa! Jak dobrze cię widzieć! – powiedziała z przesadnym entuzjazmem.
– Co tu robisz? – zapytałam chłodno, ignorując jej wyciągnięte ramiona.
Krzysztof spuścił wzrok. Wiedziałam już, że coś jest nie tak. Marta zawsze była tą piękniejszą, odważniejszą, tą, która dostawała wszystko, czego chciała. Odkąd pamiętam, rywalizowałyśmy o uwagę rodziców, chłopaków, nawet o miejsce przy stole. Ale nigdy nie sądziłam, że wróci po tylu latach milczenia właśnie teraz – kiedy moje życie zaczynało się układać.
– Przyjechałam na kilka dni – odpowiedziała Marta, jakby to było najnormalniejsze na świecie. – Potrzebuję się zatrzymać.
Nie odpowiedziałam. Po prostu odłożyłam zakupy na blat i wyszłam do sypialni. Słyszałam za sobą szept Krzysztofa:
– Nie powinnaś była przyjeżdżać bez uprzedzenia…
Zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. W głowie miałam mętlik. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko przypadek, że nic się nie dzieje. Ale intuicja podpowiadała mi coś innego. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, słuchając ich rozmów za ścianą.
Następnego dnia Marta zachowywała się tak, jakby była u siebie w domu. Parzyła kawę w mojej ulubionej filiżance, przeglądała moje książki i rozmawiała z Krzysztofem o dawnych czasach. Czułam się jak intruz we własnym mieszkaniu. Kiedy próbowałam porozmawiać z mężem, unikał mojego wzroku.
– O co chodzi? – zapytałam w końcu wieczorem, kiedy zostaliśmy sami.
Krzysztof westchnął ciężko.
– Ewa… Nie wiem, jak ci to powiedzieć…
Serce zaczęło mi walić jak młotem.
– Powiedz po prostu prawdę.
Spojrzał mi w oczy i zobaczyłam w nich strach.
– Marta… ona… zanim się poznaliśmy… byliśmy razem przez chwilę. To było dawno temu, ale…
Nie dokończył. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
– I co? Teraz chcesz do niej wrócić? – zapytałam z goryczą.
– Nie! To nie tak! Po prostu… ona potrzebuje pomocy. Ma kłopoty finansowe i…
Przerwałam mu:
– A ja? Ja się nie liczę?
Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po mieście bez celu. Warszawa nocą wydawała się jeszcze bardziej obca niż zwykle. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie chwile szczęścia z Krzysztofem – nasz ślub w małym kościele na Żoliborzu, wspólne wakacje nad morzem, pierwsze mieszkanie pełne marzeń i planów. Czy to wszystko było kłamstwem?
Kiedy wróciłam nad ranem, Marta już czekała na mnie w kuchni.
– Ewa… musimy porozmawiać – zaczęła cicho.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę milczałyśmy.
– Wiem, że mnie nienawidzisz – powiedziała w końcu Marta. – Ale ja naprawdę nie mam nikogo innego. Straciłam pracę, mieszkanie… Nie chcę ci zabierać Krzysztofa. Proszę cię tylko o pomoc.
Patrzyłam na nią długo. Widziałam w jej oczach łzy i strach – pierwszy raz od lat nie była pewna siebie.
– Dlaczego akurat teraz? – zapytałam cicho.
– Bo tylko ty możesz mi pomóc – wyszeptała.
Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony czułam gniew i żal do niej i do Krzysztofa. Z drugiej – współczucie dla siostry, która została sama na świecie.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Krzysztof próbował udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałam po nim, że cierpi. Ja sama czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Marta… musisz wyjechać – powiedział Krzysztof stanowczo.
– Nie mam dokąd! – odpowiedziała rozpaczliwie.
– Ewa nie zasłużyła na to wszystko…
Weszłam do pokoju bez pukania.
– Dość tego! – krzyknęłam przez łzy. – Albo ty wyjeżdżasz, albo ja!
Marta spojrzała na mnie błagalnie.
– Proszę…
Ale byłam już zdecydowana. Spakowałam walizkę i wyszłam z domu bez słowa. Zamieszkałam u przyjaciółki na kilka tygodni. Krzysztof dzwonił codziennie, błagał o rozmowę, tłumaczył się ze wszystkiego po sto razy. Marta napisała mi długi list pełen przeprosin i obietnic poprawy.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię im wybaczyć. Może kiedyś znajdę w sobie siłę, by wrócić do tego domu i zacząć wszystko od nowa. Ale czy można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy miłość naprawdę jest silniejsza od przeszłości?