Puree, kurczak i rozwód, którego nie było: Historia Agaty z warszawskiego blokowiska

— Tomek! — krzyknęłam, zanim jeszcze zamknęłam drzwi. W moim głosie brzmiała nadzieja, której sama się wstydziłam. Po dziesięciu godzinach w hali supermarketu, z oczami piekącymi od światła jarzeniówek i sercem ciężkim jak mokry karton, marzyłam tylko o jednym: żeby choć raz nie musieć wszystkiego robić sama.

Mieszkanie powitało mnie zapachem czegoś ciepłego. To nie był zapach pizzy z mikrofali ani chińskiej zupki, które ostatnio dominowały w naszym menu. Zdjęłam kurtkę, zrzuciłam buty i weszłam do kuchni. Na stole stały dwa talerze. Na każdym porcja puree ziemniaczanego i kawałek pieczonego kurczaka. Obok szklanka kompotu z jabłek. Tomek siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu.

— Zrobiłeś to? — zapytałam, wskazując na jedzenie.

— Mhm — mruknął bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od ekranu.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Puree było ciepłe, kremowe, jak z dzieciństwa. Kurczak trochę za suchy, ale nie miałam siły narzekać.

— Dziękuję — powiedziałam cicho.

Tomek wzruszył ramionami. W jego oczach widziałam zmęczenie podobne do mojego. Ostatnie miesiące były dla nas obu ciężkie. Ja pracowałam na dwie zmiany, on stracił pracę w agencji reklamowej i od tygodni szukał czegokolwiek. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany informacji o rachunkach i liście zakupów.

— Dostałem dziś telefon z urzędu pracy — odezwał się nagle Tomek. — Może będzie coś na magazynie na Okęciu.

— To dobrze — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam tylko pustkę.

Zza ściany dobiegł płacz naszej córki, Zosi. Miała cztery lata i ostatnio coraz częściej budziła się w nocy. Wstałam, żeby ją uspokoić. Gdy wróciłam do kuchni, Tomek już sprzątał talerze.

— Zostaw, ja to zrobię — powiedziałam zmęczonym głosem.

— Nie trzeba — rzucił przez ramię i wyszedł do salonu.

Stałam przez chwilę przy zlewie, patrząc na resztki puree spływające do odpływu. W głowie kołatała mi się jedna myśl: „Czy to już koniec? Czy naprawdę nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia?”

Wieczorem usiedliśmy razem na kanapie. Telewizor grał cicho, ale żadne z nas nie patrzyło na ekran. Tomek przeglądał ogłoszenia o pracę na telefonie, ja udawałam, że czytam książkę.

— Agata…

Podniosłam wzrok. Tomek wyglądał na starszego niż jeszcze kilka miesięcy temu.

— Myślałaś kiedyś o… rozwodzie? — zapytał nagle.

Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.

— Co? — wykrztusiłam.

— No… czy to ma jeszcze sens? Może lepiej byłoby się rozstać, zanim zaczniemy się naprawdę nienawidzić?

Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W głowie miałam obrazy: Zosia płacząca w nocy, puste konto bankowe pod koniec miesiąca, nasze kłótnie o drobiazgi.

— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze. — Czasem myślę, że już nic nas nie łączy… Ale potem widzę cię z Zosią albo jak gotujesz ten cholerny kurczak i myślę… może jeszcze warto spróbować?

Tomek spuścił wzrok.

— Ja też nie wiem — powiedział cicho.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Za oknem szumiał jesienny wiatr, a ja czułam się tak samotna jak nigdy wcześniej.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie. Tomek już wyszedł na rozmowę o pracę. Zosia spała spokojnie w swoim łóżeczku. W kuchni znalazłam kartkę: „Agata, wrócę późno. Trzymaj się. Tomek”.

Przez cały dzień myślałam o naszej rozmowie. O tym, jak łatwo można wszystko stracić przez zmęczenie i brak rozmowy. Po południu zadzwoniła moja mama.

— Jak tam u was? — zapytała z troską w głosie.

— Dobrze… — skłamałam odruchowo.

— Agata, słyszę po twoim głosie, że coś jest nie tak. Chcesz pogadać?

Chciałam. Bardzo chciałam się wygadać, wykrzyczeć cały żal i strach przed przyszłością. Ale nie potrafiłam. Zawsze byłam tą silną córką, która sobie radzi ze wszystkim sama.

Wieczorem Tomek wrócił zmęczony, ale uśmiechnięty pierwszy raz od dawna.

— Dostałem tę robotę! — powiedział z dumą.

Uśmiechnęłam się przez łzy ulgi.

— To świetnie…

Usiedliśmy razem przy stole. Tym razem to ja zrobiłam kolację — zwykłe kanapki z serem i pomidorem. Zosia biegała wokół nas i śmiała się głośno.

— Może jednak damy radę? — zapytał Tomek półżartem.

Popatrzyłam na niego i poczułam coś na kształt nadziei.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o puree ziemniaczanym, kurczaku i rozmowie o rozwodzie, którego nie było…

Czy naprawdę wystarczy jeden gest, jeden talerz ciepłego jedzenia, żeby zacząć wszystko od nowa? A może to tylko złudzenie? Co byście zrobili na moim miejscu?