„To jest dom mojego wnuka. Nie waż się go dzielić” – czyli jak moja była teściowa walczyła o wszystko, co mi zostało po rozpadzie małżeństwa

– To jest dom mojego wnuka. Nie waż się go dzielić! – głos pani Haliny, mojej byłej teściowej, odbił się echem po pustym salonie. Stała w progu, zaciśnięte pięści, twarz czerwona od gniewu. Ja – z oczami pełnymi łez i synem przy nodze – nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ona, kobieta, którą kiedyś traktowałam jak drugą matkę, teraz patrzy na mnie jak na wroga.

Miałam wtedy 26 lat. Rok wcześniej wyszłam za Piotra. Był moją pierwszą wielką miłością – wysokim, cichym chłopakiem z sąsiedztwa. Nasze wesele było skromne, ale pełne nadziei. Wprowadziliśmy się do domu jego rodziców na obrzeżach Lublina. Mieliśmy zamieszkać na piętrze, a oni na dole. „Będziecie mieli łatwiej na start” – mówiła pani Halina, częstując mnie ciastem drożdżowym.

Po roku urodził się Kuba. Piotr coraz częściej wracał późno z pracy, coraz mniej rozmawialiśmy. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i powiedział: – Nie potrafię już tak żyć. Zakochałem się w kimś innym. Wyprowadzam się.

Zostałam sama z niemowlakiem i domem, który nagle stał się dla mnie obcy. Pani Halina początkowo była dla mnie wsparciem – pomagała przy Kubie, gotowała obiady. Ale z czasem jej spojrzenia stawały się coraz bardziej chłodne. Zaczęła mówić o „naszym domu”, o tym, że powinnam pomyśleć o wyprowadzce.

– Przecież to dom Piotra! – powtarzała. – Ty jesteś tu tylko przez przypadek.

Nie miałam dokąd pójść. Moi rodzice mieszkali w małym bloku w Chełmie, ledwo wiązali koniec z końcem. Pracowałam na pół etatu w bibliotece miejskiej, ledwo starczało na pieluchy i mleko dla Kuby.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam swoje rzeczy spakowane w kartony na ganku. Pani Halina stała obok z założonymi rękami.

– Musisz się wyprowadzić – powiedziała bez cienia emocji. – Piotr wraca z nową partnerką. To już nie jest twoje miejsce.

Zadzwoniłam do Piotra. Odebrał po kilku sygnałach.
– Piotrze, twoja mama chce mnie wyrzucić z domu! Co mam zrobić?
– To jej dom – odpowiedział chłodno. – Ja już tu nie mieszkam. Musisz sobie jakoś poradzić.

Przez kilka tygodni tułałam się z Kubą po znajomych i rodzinie. W końcu znalazłam pokój do wynajęcia u starszej pani na Kalinowszczyźnie. Każdego dnia patrzyłam na syna i obiecywałam sobie, że zrobię wszystko, by miał normalny dom.

Po dwóch latach Piotr nagle zmarł w wypadku samochodowym. Świat znów runął mi pod nogami. Kuba miał wtedy trzy lata i nie rozumiał, dlaczego tata już nie wróci.

Wtedy zaczęła się prawdziwa walka o dom. Pani Halina twierdziła, że dom należy do niej i jej męża, a ja nie mam żadnych praw. Ale prawniczka wyjaśniła mi, że Kuba jako jedyny syn Piotra dziedziczy po nim część majątku – w tym połowę domu.

Złożyłam sprawę do sądu o podział majątku po Piotrze. Pani Halina była wściekła.
– Chcesz odebrać mi wszystko? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? – krzyczała podczas rozprawy.
– Ja tylko chcę sprawiedliwości dla Kuby – odpowiedziałam drżącym głosem.

Sąd przyznał Kubie połowę domu, ale pani Halina nie zamierzała się poddać. Zaczęły się codzienne awantury: wyzwiska pod drzwiami mojego wynajmowanego pokoju, listy z pogróżkami, plotki rozsiewane po rodzinie i sąsiadach.

– Ona chce nas ograbić! – mówiła sąsiadce przez płot. – Taka była zawsze: cicha woda brzegi rwie!

Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy wcześniej. Nawet moja własna matka zaczęła mnie namawiać:
– Może odpuść ten dom? Po co ci tyle nerwów?
Ale ja wiedziałam, że jeśli teraz się poddam, Kuba nigdy nie będzie miał poczucia bezpieczeństwa.

Po kilku miesiącach sądowych batalii udało mi się uzyskać prawo do zamieszkania w domu razem z Kubą. Pani Halina musiała zejść na dół i oddać nam piętro.

Pierwsza noc po powrocie była koszmarem. Słyszałam trzaskanie drzwiami, głośne rozmowy przez telefon do późna w nocy, celowe hałasowanie pod naszymi drzwiami.

Kuba budził się z płaczem:
– Mamo, dlaczego babcia jest taka zła?
Nie umiałam mu odpowiedzieć.

Przez kolejne lata żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Każdy dzień był walką o spokój: zamykanie drzwi na klucz, unikanie wspólnej kuchni, ciche rozmowy przez telefon z przyjaciółką w łazience.

Kiedy Kuba miał 10 lat, zachorował na cukrzycę typu 1. Spędzałam noce przy jego łóżku, mierząc poziom cukru we krwi i modląc się o lepsze jutro. Pani Halina nawet wtedy nie okazała współczucia.
– To przez twoje geny! – rzuciła któregoś dnia.

Czułam się coraz bardziej zmęczona i wypalona. Praca w bibliotece nie dawała mi satysfakcji ani pieniędzy na leczenie Kuby. Zaczęłam dorabiać korepetycjami z polskiego i sprzedawać rękodzieło przez internet.

Pewnego dnia Kuba wrócił ze szkoły zapłakany:
– Babcia powiedziała kolegom, że jestem chory przez ciebie…
Serce mi pękło.

Zebrałam resztki sił i postanowiłam zawalczyć o naszą przyszłość raz jeszcze. Sprzedałam swoją część domu (udział Kuby) dalekiemu kuzynowi Piotra za symboliczną kwotę pod warunkiem, że pozwoli nam mieszkać tam jeszcze rok do czasu znalezienia nowego lokum.

Pani Halina była wściekła jak nigdy wcześniej:
– Zdradziłaś rodzinę! To jest dom mojego wnuka! Nie waż się go dzielić!
Ale ja wiedziałam już wtedy jedno: dom to nie mury ani akt własności – to miejsce, gdzie czujesz się bezpiecznie.

Dziś mieszkamy z Kubą w małym mieszkaniu na Czechowie. Jest skromnie, ale spokojnie. Kuba powoli odzyskuje radość życia, a ja uczę się ufać ludziom na nowo.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o dom za wszelką cenę? A może prawdziwy dom buduje się sercem, a nie cegłami?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy warto walczyć o swoje prawa nawet kosztem rodzinnych więzi?