Moja teściowa uważa moje dzieci za „nieprawdziwe” wnuki – historia o rodzinnych podziałach

– To nie są moje prawdziwe wnuki – usłyszałam przez uchylone drzwi kuchni, gdy wracałam z zakupów. Zamarłam w progu, z siatkami pełnymi ziemniaków i jabłek, które miały być na szarlotkę dla całej rodziny. Głos należał do mojej teściowej, pani Haliny. Mówiła do swojej siostry, cioci Basi, która przyjechała z Lublina na imieniny mojego męża.

– Jak to nie? – Basia była wyraźnie zaskoczona. – Przecież to dzieci twojego syna!

– Ale nie mojej córki – odparła Halina z goryczą. – To nie to samo. Wnuki od córki to jakby własne. A te… No, wiadomo, kocham je, ale…

Serce mi stanęło. Stałam tak, jakby ktoś przygwoździł mnie do podłogi. Moje dzieci – Antek i Lena – biegały właśnie po ogrodzie, śmiejąc się w głos. Zawsze myślałam, że są dla niej całym światem. Przecież tyle razy powtarzała przy wszystkich: „Moje kochane wnuki! Największy skarb!”.

Weszłam do kuchni z wymuszonym uśmiechem.

– Dzień dobry! – rzuciłam pogodnie, choć w środku czułam się jak roztrzaskana filiżanka.

Halina spojrzała na mnie szybko, jakby sprawdzała, czy coś słyszałam. Basia natomiast uśmiechnęła się szeroko i zaczęła pomagać mi rozpakować zakupy.

Reszta dnia minęła w napięciu. Każde słowo teściowej analizowałam pod kątem ukrytych znaczeń. Czy naprawdę przez te wszystkie lata udawała? Czy jej miłość do moich dzieci była tylko grą?

Wieczorem, gdy dzieci już spały, a mój mąż Michał oglądał mecz z ojcem w salonie, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i nie mogłam powstrzymać łez. Wtedy przyszła do mnie moja mama przez telefon.

– Co się stało, Marto? – zapytała od razu, słysząc mój głos.

Opowiedziałam jej wszystko. Mama milczała przez chwilę.

– Wiesz, kochanie… Nie wszyscy potrafią kochać bezwarunkowo. Ale ty musisz walczyć o swoje dzieci. Nie pozwól im poczuć się gorszymi.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Michałem.

– Michał, czy twoja mama kiedyś mówiła coś… dziwnego o naszych dzieciach? – zapytałam ostrożnie.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– Co masz na myśli?

– Że nie są jej „prawdziwymi” wnukami?

Zbladł.

– Kto ci to powiedział?

– Słyszałam ją wczoraj. Rozmawiała z ciocią Basią.

Michał spuścił głowę.

– Wiesz… Ona czasem tak mówi. Ale to nie znaczy…

– Właśnie, że znaczy! – przerwałam mu ze łzami w oczach. – Jak mam patrzeć na nią tak samo? Jak mam pozwolić dzieciom wierzyć, że są dla niej ważne?

Michał próbował mnie uspokoić, ale czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam zauważać rzeczy, których wcześniej nie widziałam: jak Halina częściej dzwoni do swojej córki Kasi i jej dzieci zabiera na lody czy do kina, a nasze odwiedza tylko „przy okazji”. Jak na święta zawsze kupuje droższe prezenty dla wnuków od Kasi. Jak podczas rodzinnych spotkań chwali się osiągnięciami Julki i Szymka (dzieci Kasi), a o Antku i Lenie wspomina tylko wtedy, gdy ktoś zapyta.

Pewnego dnia Lena wróciła ze szkoły smutna.

– Mamo, babcia powiedziała dziś w szkole do pani wychowawczyni, że Julka to jej „najukochańsza wnuczka”. A ja? – zapytała z żalem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę nikomu zranić moich dzieci.

Zaczęłam unikać spotkań rodzinnych. Michał próbował mediować:

– Marta, mama jest po prostu… stara szkoła. Dla niej rodzina córki jest bliższa. Ale ona kocha nasze dzieci!

– To nie jest miłość, Michał! To wybieranie sobie ulubieńców!

W końcu doszło do otwartego konfliktu podczas urodzin Antka. Halina przyszła z prezentem dla niego – tanią książką z kiosku – a dla Julki przyniosła nowy smartwatch „bo akurat miała imieniny niedawno”.

Nie wytrzymałam.

– Pani Halino – powiedziałam głośno przy wszystkich – czy moje dzieci są dla pani mniej ważne niż wnuki od córki?

Zapadła cisza. Halina zaczerwieniła się i zaczęła coś mamrotać o „tradycji” i „rodzinnych więzach”. Kasia spojrzała na mnie z wyższością.

– Przesadzasz, Marto – rzuciła cicho. – Każdy wie, że babcia zawsze była bliżej nas.

Antek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Poczułam się jak najgorsza matka świata – bo pozwoliłam na to tyle lat.

Po tej awanturze przestaliśmy jeździć do teściowej na obiady. Michał próbował jeszcze ratować relacje:

– Może pojedziemy tylko na chwilę? Dla świętego spokoju?

Ale ja już nie chciałam spokoju za cenę godności moich dzieci.

Minęły miesiące. Halina dzwoni coraz rzadziej. Czasem pyta o zdrowie dzieci, ale rozmowy są chłodne i oficjalne. Kasia przestała się odzywać zupełnie.

Często zastanawiam się nocami: czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była przemilczeć sprawę dla dobra rodziny? Czy moje dzieci kiedyś mi wybaczą ten podział?

Ale potem patrzę na Antka i Lenę – jak śmieją się razem przy stole, jak pomagają mi w kuchni, jak przytulają się do mnie przed snem – i wiem jedno: zrobiłam to dla nich.

Czy naprawdę w polskich rodzinach musi być tak, że wnuki od synowej są mniej ważne? Czy miłość babci powinna mieć aż takie granice? Czekam na wasze historie i rady…