Po 25 latach małżeństwa odkryłam, że nie znam własnego męża. Historia, która zmieniła wszystko

– Co to jest, Janusz? – zapytałam, trzymając w ręku jego telefon. Moje palce drżały, serce waliło jak oszalałe. Właśnie przeczytałam wiadomość: „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać naszego spotkania. Kasia”.

Janusz zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem, jakby nie rozumiał, o co pytam. Potem odwrócił głowę i zaczął nerwowo pocierać czoło.

– To nie tak, jak myślisz – wydukał w końcu.

– A jak? – głos mi się załamał. – Bo ja myślę, że po dwudziestu pięciu latach małżeństwa zdradzasz mnie z jakąś Kasią.

W pokoju zapadła cisza. Słychać było tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Nasza córka, Ola, była wtedy u koleżanki. Dobrze, że nie musiała tego słyszeć.

Nie sądziłam, że jeszcze coś może mnie zaskoczyć po tylu latach wspólnego życia. Z Januszem byliśmy razem dwadzieścia pięć lat – tyle, ile ma nasza córka. Przeszliśmy razem wzloty i upadki: budowę domu na kredyt w podwarszawskiej Zielonce, wychowanie dziecka, utratę pracy i chorobę mojego ojca. Myślałam, że po tylu przeżyciach nie ma już przed nami tajemnic. I może właśnie przez tę pewność przestałam być czujna.

– To tylko koleżanka z pracy – próbował się tłumaczyć Janusz. – Pomagam jej z papierami do projektu.

– Koleżanka? – powtórzyłam z goryczą. – Koleżanki nie piszą takich rzeczy.

Wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. W łazience oparłam się o zimne kafelki i zaczęłam płakać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałam tak naprawdę. Może wtedy, gdy dowiedziałam się o śmierci taty? A może gdy Ola miała wypadek na rowerze i przez tydzień leżała w szpitalu? Ale to było inne uczucie – tamten ból był czysty, a ten teraz był brudny, lepki od rozczarowania i wstydu.

Przez kolejne dni unikaliśmy się z Januszem jak ognia. On wychodził do pracy wcześniej niż zwykle, wracał późno. Ja udawałam, że mam dużo do roboty w ogrodzie albo u sąsiadki. Ola coś wyczuwała, bo patrzyła na nas podejrzliwie i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju.

W końcu nie wytrzymałam. Zaparzyłam herbatę, usiadłam naprzeciwko Janusza przy kuchennym stole i powiedziałam:

– Musimy porozmawiać. Albo mówisz mi prawdę, albo…

Nie dokończyłam zdania. On spuścił głowę.

– To trwa od kilku miesięcy – przyznał cicho. – Poznałem ją na szkoleniu w Krakowie. Było mi źle… Czułem się niewidzialny w domu. Ty ciągle zajęta Olą, domem, pracą…

Zrobiło mi się niedobrze.

– I to jest powód? – przerwałam mu ostro. – Że cię nie zauważałam? To trzeba było powiedzieć! A nie szukać pocieszenia u innej!

Janusz milczał. Patrzył na swoje dłonie, jakby szukał na nich odpowiedzi.

Przez następne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ola coraz częściej wychodziła z domu, wracała późno. Zaczęła palić papierosy – czułam dym na jej ubraniach. Próbowałam z nią rozmawiać, ale zamykała się w sobie.

Pewnego wieczoru usłyszałam jej płacz za ścianą. Weszłam do pokoju bez pukania.

– Co się dzieje? – zapytałam delikatnie.

– Wy się rozwiedziecie? – Ola spojrzała na mnie zapuchniętymi oczami.

Zatkało mnie.

– Nie wiem… – wyszeptałam. – Naprawdę nie wiem.

Ola wtuliła się we mnie jak wtedy, gdy była mała i bała się burzy.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanki pytały, czy wszystko w porządku, ale nie miałam siły tłumaczyć im swojego życia. Szefowa zwróciła mi uwagę na spóźnienia i błędy w dokumentach. Czułam się jak cień samej siebie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Janusza.

– Coś się dzieje między wami? Janusz ostatnio taki przygaszony…

Nie chciałam jej martwić, ale słowa same wypłynęły mi z ust:

– Zdradził mnie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Dziecko… Może to tylko chwilowe zaćmienie? Twój teść też miał kiedyś taki epizod…

Zatkało mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. Czy to jakaś rodzinna tradycja? Czy wszyscy faceci są tacy?

Wieczorem Janusz przyszedł do mnie do sypialni.

– Nie chcę cię stracić – powiedział cicho. – Popełniłem błąd. Zerwałem z Kasią. Proszę cię… spróbujmy jeszcze raz.

Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim zmęczonego życiem mężczyznę, który pogubił się gdzieś po drodze. Ale widziałam też swoje własne zmęczenie i żal.

– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – powiedziałam szczerze.

Przez kolejne tygodnie chodziliśmy razem na terapię małżeńską do pani psycholog w Wołominie. Było ciężko – wyciągaliśmy na wierzch stare żale i pretensje. Okazało się, że przez lata oboje chowaliśmy urazy pod dywan: ja miałam mu za złe brak wsparcia przy chorobie taty, on mi wypominał chłód i dystans po narodzinach Oli.

Ola zaczęła sprawiać coraz więcej problemów: wagary, złe oceny, kłótnie z nauczycielami. Raz przyszła do domu pijana – pierwszy raz w życiu podniosłam na nią rękę. Potem płakałyśmy razem całą noc.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musieliśmy podjąć decyzję: albo próbujemy dalej razem, albo każde idzie swoją drogą.

Usiedliśmy we trójkę przy stole: ja, Janusz i Ola.

– Chcę mieć normalną rodzinę – powiedziała Ola przez łzy. – Nie chcę wybierać między wami.

Spojrzeliśmy na siebie z Januszem. Widziałam w jego oczach strach i nadzieję jednocześnie.

Zdecydowaliśmy się spróbować jeszcze raz – dla Oli i dla siebie samych. Ale już nic nie było takie samo jak dawniej.

Czasem budzę się w nocy i patrzę na śpiącego obok Janusza. Zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy da się odbudować zaufanie po takim ciosie?

A może są rzeczy, których nigdy nie da się zapomnieć?

Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?