Stare przyjaźnie nie rdzewieją, ale czasem bolą najbardziej
– Nie wracaj tu więcej! – krzyknęła mama, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż obraz z Matką Boską spadł ze ściany. Stałam na klatce schodowej z walizką w ręku, a echo jej słów dźwięczało mi w uszach jak dzwon pogrzebowy. To był pierwszy dzień mojego nowego życia – samotnego, pełnego niepewności i żalu. Miałam wtedy dwadzieścia dziewięć lat i czułam się jak dziecko, które zgubiło się na dworcu.
Wszystko zaczęło się od pieniędzy. Moja młodsza siostra, Karolina, zawsze była oczkiem w głowie mamy. Ja – ta starsza, odpowiedzialna, która nigdy nie sprawiała kłopotów. Kiedy tata zmarł na raka, zostałyśmy we trzy w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Karolina studiowała psychologię i wiecznie brakowało jej na czynsz. Ja pracowałam w aptece, odkładałam każdy grosz na własne mieszkanie. Pewnego dnia mama poprosiła mnie o pożyczkę dla Karoliny. Odmówiłam – nie dlatego, że nie chciałam pomóc, ale bo wiedziałam, że nigdy tych pieniędzy nie zobaczę. I wtedy się zaczęło.
– Ty zawsze tylko o sobie! – wrzasnęła Karolina, rzucając mi w twarz stertą niepozmywanych talerzy. – Tata by cię nie poznał!
Mama stanęła po jej stronie. Zawsze stawała. Wybiegłam z mieszkania, zostawiając za sobą wszystko: zdjęcia z dzieciństwa, ukochaną książkę taty i poczucie bezpieczeństwa. Przez kilka tygodni spałam u koleżanki z pracy, aż w końcu wynajęłam kawalerkę na Pradze. Było tam zimno i wilgotno, a sąsiad z dołu codziennie tłukł żonę tak głośno, że ściany drżały.
Wtedy pojawiła się Magda. Znałyśmy się od podstawówki – razem chodziłyśmy na wagary, razem płakałyśmy po pierwszych miłościach. Przez kilka lat kontakt nam się urwał – ona wyjechała do Wrocławia na studia, ja zostałam w Warszawie. Pewnego wieczoru napisała do mnie na Messengerze: „Słyszałam o twojej mamie. Chcesz pogadać?”
Spotkałyśmy się w barze mlecznym „Rusałka”. Magda zamówiła pierogi ruskie i kompot, ja – schabowego z ziemniakami. Rozmawiałyśmy do zamknięcia lokalu.
– Wiesz, czasem lepiej odciąć się od rodziny niż dać się zniszczyć – powiedziała cicho, patrząc mi prosto w oczy.
Zaczęłyśmy widywać się regularnie. Magda była moim azylem – mogłam u niej płakać, śmiać się i przeklinać los bez obawy o ocenę. Ale z czasem zauważyłam, że coś się zmieniło. Magda była inna niż kiedyś – bardziej zamknięta, drażliwa. Często przerywała mi w pół zdania:
– Daj spokój, Anka! Ludzie mają gorsze problemy niż twoja matka!
Zabolało mnie to. Przecież ona znała mnie najlepiej na świecie. Ale milczałam – bałam się ją stracić.
Pewnego dnia zaprosiła mnie do siebie na urodziny. Było tłoczno i głośno – jej nowi znajomi z pracy śmiali się z moich żartów, ale czułam się tam obco. W pewnym momencie Magda podeszła do mnie z kieliszkiem prosecco.
– Anka, muszę ci coś powiedzieć…
Serce mi zamarło.
– Spotykam się z twoim byłym.
Zamarłam. Michał był moją pierwszą wielką miłością – rozstaliśmy się cztery lata temu, ale wspomnienia bolały do dziś.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? – zapytałam cicho.
– Bałam się twojej reakcji…
Wyszłam bez słowa. Przez dwa tygodnie nie odbierałam od niej telefonów. Czułam się zdradzona przez jedyną osobę, która mi została.
W tym czasie próbowałam naprawić relacje z rodziną. Zadzwoniłam do mamy:
– Mamo…
– Nie mam córki! – usłyszałam w słuchawce i łzy napłynęły mi do oczu.
Karolina napisała mi SMS-a: „Nie licz na mnie”.
Byłam sama jak palec.
W pracy też nie było łatwo. Kierowniczka apteki czepiała się o wszystko: „Anka, dlaczego te leki są źle poukładane? Anka, czemu masz taką minę?”
Wieczorami wracałam do pustej kawalerki i patrzyłam w sufit. Zastanawiałam się, czy to wszystko ma sens.
Po miesiącu Magda przyszła pod moje drzwi.
– Anka… Przepraszam. Wiem, że cię zraniłam. Ale Michał to tylko przelotna sprawa… Ja nie chcę cię stracić.
Patrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć – wyszeptałam.
– Spróbujmy chociaż…
Zgodziłam się. Ale już nic nie było takie samo.
Z czasem zaczęłyśmy znów rozmawiać o wszystkim: o pracy, o facetach, o marzeniach z dzieciństwa. Ale cień zdrady wisiał nad nami jak chmura burzowa.
Pewnego dnia Magda zadzwoniła zapłakana:
– Anka… Mama trafiła do szpitala. Rak trzustki…
Pojechałam do niej bez wahania. Siedziałyśmy razem przy łóżku jej mamy przez całą noc.
– Dziękuję ci – szepnęła Magda nad ranem. – Jesteś moją rodziną.
Wtedy zrozumiałam, że przyjaźń to nie tylko wspólne śmiechy i tajemnice z dzieciństwa. To też ból, zdrada i przebaczenie.
Po śmierci mamy Magdy nasze relacje znów się zmieniły – były głębsze, bardziej prawdziwe. Z czasem Karolina odezwała się do mnie pierwsza:
– Anka… Przepraszam za wszystko. Mama jest chora…
Pojechałam do rodzinnego mieszkania pierwszy raz od dwóch lat. Mama leżała blada na kanapie.
– Córciu…
Objęłyśmy się we trzy i płakałyśmy jak dzieci.
Dziś wiem jedno: stare przyjaźnie nie rdzewieją tak łatwo, ale czasem bolą najbardziej. Czy warto walczyć o ludzi, którzy nas zawiedli? Czy lepiej nauczyć się odpuszczać? Może to właśnie ból sprawia, że potrafimy kochać jeszcze mocniej? Co wy myślicie?