Nożyce losu: Osiągnięcia Mamy, których nikt nie widzi

– Wiesz, podsłuchałam rozmowę w autobusie. Jakaś dziewczyna mówiła do kogoś: „Mój tata to człowiek sukcesu, a mama nic w życiu nie osiągnęła, nudna kura domowa.” I pomyślałam – to przecież o mnie.

Siedziałam u Izy w kuchni i nawet nie próbowałam powstrzymywać łez. Tydzień temu odszedł ode mnie mąż. Po dwudziestu latach wspólnego życia, po dwóch dzieciach, po wszystkich tych świętach, kłótniach i pogodzeniach. Po prostu spakował walizkę, powiedział, że już nie może, że się dusi, że chce żyć inaczej. Zostawił mi tylko krótką wiadomość na stole: „Przepraszam, Aniu. Muszę spróbować być szczęśliwy.”

Iza nalała mi herbaty i patrzyła na mnie z troską. – Anka, przecież ty jesteś silna. Dasz radę. – Ale ja nie chcę być silna – wyszeptałam. – Chcę być po prostu… widziana. Doceniona. Chociaż raz.

Wróciłam do pustego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Dzieci były u babci na weekend. Przez chwilę stałam w przedpokoju, patrząc na ścianę z rodzinnymi zdjęciami. Uśmiechnięte twarze, wakacje nad morzem, pierwsze kroki Kuby, urodziny Zosi. Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło? Czy byłam szczęśliwa? Czy oni byli?

Zadzwonił telefon. To była Zosia. – Mamo, tata dzwonił. Powiedział, że zabierze nas do kina w sobotę. – Dobrze, kochanie – odpowiedziałam automatycznie. – A ty co będziesz robić? – zapytała z dziecięcą ciekawością. – Nie wiem jeszcze… Może pójdę na spacer.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam się jak cień samej siebie. Przez lata byłam dla wszystkich – dla dzieci, dla męża, dla rodziców, dla sąsiadów. Gotowałam obiady, prasowałam koszule, pomagałam w lekcjach, organizowałam urodziny i święta. Pracowałam na pół etatu w bibliotece osiedlowej, bo „ktoś musi być w domu dla dzieci”. A teraz? Teraz zostałam sama ze swoimi myślami i pytaniem: czy naprawdę nic nie osiągnęłam?

W poniedziałek poszłam do pracy jak zwykle. Pani Basia z działu dziecięcego spojrzała na mnie z politowaniem. – Słyszałam… Trzymaj się, Aniu. – Dzięki – wymamrotałam i schowałam się między regałami z książkami. Przez chwilę wpatrywałam się w grzbiety powieści: Tokarczuk, Pilch, Myśliwski… Oni wszyscy coś stworzyli. A ja?

Po południu przyszła do biblioteki starsza pani z wnuczką. – Pani Aniu, czy może mi pani polecić coś dla małej? Zawsze pani wie najlepiej! – uśmiechnęła się ciepło. Przez chwilę poczułam się potrzebna. Wybrałam kilka książek i opowiedziałam dziewczynce o przygodach bohaterów. Kiedy odchodziły, babcia szepnęła: – Dziękuję pani za wszystko, co pani robi dla dzieci na osiedlu.

Wracając do domu, znów usłyszałam tę rozmowę z autobusu w głowie: „Mama nic nie osiągnęła…” Czy naprawdę tak myślą moje dzieci? Czy Kuba i Zosia kiedyś powiedzą o mnie to samo?

Wieczorem zadzwoniła mama. – Aniu, musisz się pozbierać dla dzieci. One cię potrzebują bardziej niż kiedykolwiek. – Wiem, mamo… Ale czy ja sama siebie jeszcze potrzebuję? – odpowiedziałam cicho.

Następnego dnia Kuba wrócił ze szkoły naburmuszony. Rzucił plecak w kąt i zamknął się w pokoju. Po godzinie wyszedł do kuchni.
– Mamo, dlaczego tata odszedł? To przez ciebie?
Zamarłam.
– Nie wiem, Kuba… To dorosłe sprawy. Tata po prostu… musiał odejść.
– Ale ty zawsze byłaś w domu! Gotowałaś mu obiady! Pomagałaś mi z matmą! Dlaczego mu to nie wystarczyło?
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
– Może jestem nudna… Może nie jestem taka jak inne mamy.
Kuba spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Wolałbym mieć taką mamę jak Wojtek z klasy. Jego mama pracuje w telewizji i wszyscy ją znają.
Poczułam ukłucie zazdrości i żalu.
– Przepraszam cię, synku… Staram się jak mogę.

Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. W pracy byłam uprzejma i uśmiechnięta, w domu mechanicznie wykonywałam obowiązki. Wieczorami płakałam do poduszki, żeby dzieci nie słyszały.

W piątek zadzwoniła Iza.
– Anka, idziemy dziś wieczorem do kina! Bez gadania!
Nie miałam siły protestować. Poszłyśmy na film o kobiecie, która po rozwodzie zaczyna nowe życie. W pewnym momencie bohaterka mówi: „Nie jestem tylko matką ani tylko żoną. Jestem sobą.”
Poczułam łzy pod powiekami.
Po filmie Iza złapała mnie za rękę.
– Widzisz? Ty też możesz zacząć od nowa.
– Ale jak? Mam czterdzieści dwa lata i nic nie potrafię oprócz gotowania zupy i czytania bajek dzieciom!
Iza spojrzała na mnie poważnie.
– To nieprawda! Jesteś mądra, ciepła i masz serce na dłoni. Pomogłaś tylu ludziom! Pamiętasz tę sąsiadkę spod piątki? Dzięki tobie jej córka zaczęła czytać!
Zamilkłam zawstydzona.
– Może… Może powinnam spróbować czegoś nowego?
Iza uśmiechnęła się szeroko.
– Oczywiście! Zapisz się na kurs! Naucz się czegoś dla siebie!

Wróciłam do domu z głową pełną myśli. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Nad ranem podjęłam decyzję: zapiszę się na kurs komputerowy w domu kultury.

Pierwszego dnia byłam przerażona jak dziecko przed pierwszym dniem szkoły. W sali siedziały kobiety w różnym wieku – młode mamy, emerytki, studentki. Prowadząca uśmiechnęła się do mnie zachęcająco.
– Każda z nas może zacząć od nowa!

Po kilku tygodniach kursu poczułam się pewniej. Zaczęłam pisać bloga o codzienności samotnej mamy. Ku mojemu zdziwieniu zaczęły pojawiać się komentarze innych kobiet: „Dziękuję za szczerość”, „Mam podobnie”, „Nie jesteś sama”.

Któregoś dnia Kuba przyszedł do mnie z zeszytem.
– Mamo, możesz mi pomóc z wypracowaniem?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Oczywiście, synku.

Wieczorem Zosia przytuliła się do mnie mocno.
– Mamo, jesteś najlepsza na świecie.
Poczułam ciepło w sercu.

Może nigdy nie będę sławną dziennikarką ani kobietą sukcesu według standardów innych ludzi. Ale czy to znaczy, że nic nie osiągnęłam?

Czasem myślę: ile jest takich kobiet jak ja? Ile matek czuje się niewidzialnych? Czy naprawdę musimy mieć spektakularne osiągnięcia, żeby zasłużyć na szacunek i miłość?