Jej radość, nasza cena – Historia Natalii i Antoniny

— Ojej, Natalka, jak dobrze, że cię na dole spotkałam! To nawet nie będę musiała wchodzić na górę! — ledwo łapiąc oddech, wydukała Antonina Januszowa, moja teściowa, ściskając w rękach reklamówkę z jakimiś słoikami.

Zatrzymałam się gwałtownie przed wejściem do bloku. Byłam już spóźniona do pracy, a głowę miałam pełną myśli o tym, jak pogodzić dzisiejsze zebranie w przedszkolu z obowiązkami domowymi. — Dzień dobry! — odpowiedziałam trochę zdezorientowana, próbując ukryć niecierpliwość. Nie można powiedzieć, żeby między nami panowały złe relacje. Po prostu teściowa rzadko nas odwiedzała, bo mieszkała na drugim końcu miasta i zawsze powtarzała, że nie chce się narzucać.

— Muszę ci coś powiedzieć… — zaczęła, rozglądając się nerwowo. — Wiesz, ja… ja chyba już nie dam rady sama. — Jej głos zadrżał. — Wczoraj upadłam w kuchni. Nic poważnego się nie stało, ale…

Zamarłam. Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa. Widziałam łzy w jej oczach i nagle poczułam ukłucie winy. Przecież to matka mojego męża, babcia mojej córki. — Może powinna pani zamieszkać z nami? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć.

Antonina spojrzała na mnie z nadzieją i ulgą. — Naprawdę? Nie chciałabym przeszkadzać…

— To żaden problem — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastający lęk. Przecież nasze mieszkanie ledwo mieściło naszą trójkę. Mąż pracował na zmiany, a ja po pracy biegałam między przedszkolem a domem. Czy dam radę?

Wieczorem powiedziałam o wszystkim Michałowi. — Mama? U nas? — powtórzył zdumiony. — Przecież ona zawsze mówiła, że nie chce nikomu zawracać głowy.

— Ale teraz potrzebuje pomocy — powiedziałam cicho. — Nie możemy jej zostawić samej.

Michał westchnął ciężko i przez chwilę milczał. — Dobrze, spróbujmy. Ale musimy ustalić zasady.

Następnego dnia Antonina wprowadziła się do naszego małego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Zajęła pokój córki, a mała Zosia przeniosła się do nas do sypialni. Już pierwszego wieczoru poczułam, że coś się zmieniło. Teściowa krzątała się po kuchni, poprawiała firanki, zaglądała do szafek.

— Natalka, nie powinnaś tyle pracować! Zostaw to pranie, ja się tym zajmę — mówiła z troską, ale i z nutą krytyki.

Zosia była zachwycona obecnością babci. — Babciu, opowiedz mi bajkę! Babciu, pobaw się ze mną! — wołała co chwilę.

Ale dla mnie każdy dzień stawał się coraz trudniejszy. Czułam się jak gość we własnym domu. Antonina miała swoje przyzwyczajenia: śniadanie o szóstej rano, radio grające cały dzień na pełny regulator i nieustanne uwagi dotyczące wychowania Zosi.

— Dziecko powinno jeść więcej warzyw! Dlaczego pozwalasz jej tyle oglądać bajek? Kiedy ostatnio była u lekarza? — pytała bez końca.

Michał próbował mnie wspierać, ale sam był coraz bardziej rozdrażniony. Kłóciliśmy się o drobiazgi: o to, kto ma wynieść śmieci, kto zrobi zakupy, kto posprząta po obiedzie.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wykończona po pracy i zobaczyłam Antoninę siedzącą przy stole z Zosią. Obie śmiały się do łez nad jakimś starym albumem ze zdjęciami.

— Mamo, zobacz! Babcia była kiedyś młoda! — wołała Zosia.

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Czy to możliwe, że moja córka bardziej kocha babcię niż mnie? Czy jestem złą matką?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Michał leżał obok mnie i przewracał się z boku na bok.

— Musimy coś zmienić — szepnęłam w ciemności.

— Wiem… Ale co? Przecież nie wyrzucimy mamy na ulicę.

Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Antonina zaczęła chorować częściej, wymagała więcej opieki. Zosia przynosiła ze szkoły coraz gorsze oceny, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna w swoim własnym domu.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę w kuchni.

— Babciu, dlaczego mama jest taka smutna? — zapytała Zosia cicho.

— Bo jest zmęczona, kochanie. Ale ona cię bardzo kocha — odpowiedziała Antonina łagodnie.

Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę byłam aż tak zmęczona i rozgoryczona, że nie potrafiłam już cieszyć się z obecności własnej rodziny?

Wieczorem usiadłam z Michałem przy stole.

— Nie dam rady tak dłużej… — wyszeptałam drżącym głosem. — Kocham twoją mamę i chcę jej pomóc, ale czuję się jak cień samej siebie.

Michał objął mnie ramieniem.

— Może powinniśmy poszukać dla mamy opiekunki? Albo domu opieki?

Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Czy to znaczy, że jestem złą synową? Że nie potrafię poświęcić się dla rodziny?

Następnego dnia długo rozmawialiśmy z Antoniną. Było dużo łez i wzruszeń. Ostatecznie zgodziła się na pomoc opiekunki kilka razy w tygodniu.

Dziś patrzę na to wszystko z dystansem i zastanawiam się: czy naprawdę można pogodzić szczęście wszystkich członków rodziny? Czy radość jednej osoby zawsze musi być okupiona czyjąś ceną? Może czasem trzeba nauczyć się prosić o pomoc – zanim będzie za późno.