„Nie jestem już tą samą kobietą”: Historia Marioli, która nie chce być tłem dla cudzej rodziny
— Znowu przyjadą? — pytam Zbyszka, choć dobrze znam odpowiedź. Siedzę przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. W powietrzu wisi napięcie, które od miesięcy nie daje mi spać.
— Mariolu, przecież to tylko dzieci. Agata nie ma nikogo poza nami — odpowiada mój mąż, nie patrząc mi w oczy. Udaje, że czyta gazetę, ale widzę, jak drżą mu palce.
Wiem, że nie powinnam być zazdrosna o własny dom. Ale jestem. Mam pięćdziesiąt pięć lat i przez większość życia byłam tą, która się dostosowuje. Najpierw do rodziców, potem do pierwszego męża, a teraz… Teraz miałam być szczęśliwa. Miałam mieć spokój.
Agata pojawia się u nas co weekend. Zawsze z dwójką dzieci — siedmioletnim Kubą i czteroletnią Leną. Ich ojciec odszedł, a ona sama nie daje sobie rady. Rozumiem to. Ale czy to znaczy, że ja mam być zawsze na posterunku? Że mój dom już nigdy nie będzie tylko mój?
W piątki wieczorem zaczynam czuć ścisk w żołądku. Słyszę już ich śmiechy na klatce schodowej, zanim jeszcze zadzwonią do drzwi. Kuba od razu rzuca się na kanapę, Lena biegnie do kuchni po sok. Agata rozkłada swoje rzeczy w przedpokoju i zaczyna opowiadać o problemach w pracy.
— Mamo, możesz popilnować dzieci? Muszę zadzwonić do szefa — mówi do Zbyszka, ale to ja zostaję z wnukami. Bo przecież jestem kobietą. Bo przecież „babcia”.
Nie jestem ich babcią. Nie jestem nawet matką Agaty. Ale nikt mnie o to nie pyta.
W sobotę rano budzi mnie płacz Leny. Znowu się posikała. Przebieram ją, choć Agata śpi w najlepsze. Kuba rozlewa mleko na dywan — sprzątam po nim, bo Zbyszek „nie umie się tym zająć”.
Wieczorem próbuję porozmawiać z mężem.
— Zbyszek, ja tak nie mogę… Czuję się jak służąca we własnym domu.
— Przesadzasz. To tylko kilka godzin w tygodniu.
— Kilka godzin? To cały weekend! Nie mam kiedy odpocząć, poczytać książki, spotkać się z koleżankami…
Zbyszek milczy. Wiem, że jest mu głupio. Ale wiem też, że nie potrafi postawić granic swojej córce.
W niedzielę wieczorem Agata zbiera dzieci i wychodzi. W domu zapada cisza. Siadam na kanapie i płaczę. Nie wiem już nawet, czy ze zmęczenia, czy z bezsilności.
W poniedziałek dzwoni do mnie Jola.
— I jak tam weekend? — pyta z przekąsem.
— Jak zwykle… — odpowiadam cicho.
— Mariola, musisz coś z tym zrobić! Przecież ty się wykończysz!
Ale co mam zrobić? Powiedzieć Agacie, żeby nie przyjeżdżała? Przecież wtedy Zbyszek będzie miał do mnie żal. A może wyprowadzić się na weekendy do Joli? To chyba absurd…
Zaczynam unikać własnego domu. W piątki wychodzę na długie spacery, wracam późno, żeby jak najkrócej znosić ten chaos. Zbyszek tego nie rozumie.
— Gdzie byłaś? — pyta z wyrzutem.
— Na spacerze. Musiałam przewietrzyć głowę.
— Przesadzasz…
Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale ile można?
Pewnego dnia Agata przyjeżdża bez zapowiedzi w środku tygodnia.
— Mamo, musisz mi pomóc! Lena ma gorączkę, a ja muszę iść do pracy!
Patrzę na nią i czuję narastającą złość.
— Agata, ja też mam swoje życie! Nie mogę być zawsze dostępna!
Agata patrzy na mnie zdziwiona.
— Ale przecież jesteś w domu…
— To nie znaczy, że jestem na każde twoje zawołanie!
Wychodzi obrażona. Zbyszek wraca wieczorem i robi mi awanturę.
— Jak mogłaś jej odmówić?! To twoja rodzina!
— Nie! To twoja rodzina! Ja już nie mam siły!
Tego wieczoru śpię w osobnym pokoju. Całą noc płaczę w poduszkę.
Następnego dnia dzwoni do mnie mama.
— Córeczko, co się dzieje?
Opowiadam jej wszystko. Mama milczy przez chwilę.
— Mariolu, musisz pomyśleć o sobie. Masz prawo do odpoczynku i spokoju.
Te słowa zostają ze mną na długo.
Zaczynam stawiać granice. Kiedy Agata dzwoni w piątek:
— Mamo, przyjedziemy jutro na obiad!
— Przykro mi, ale mam plany.
Zbyszek jest coraz bardziej rozdrażniony. Coraz częściej się kłócimy.
Pewnego dnia mówi:
— Jeśli ci tak źle ze mną i moją rodziną, to może powinnaś odejść?
Patrzę na niego długo. W jego oczach widzę strach i żal.
— Może masz rację — odpowiadam cicho.
Pakuję walizkę i jadę do Joli. Przez tydzień nie odbieram telefonów od Zbyszka ani Agaty.
Czuję ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę musiałam odejść z własnego domu, żeby poczuć się wolna?
Po tygodniu Zbyszek przyjeżdża do Joli.
— Mariolu… Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli. Porozmawiajmy…
Rozmawiamy długo. Ustalamy zasady: Agata może przyjeżdżać tylko po wcześniejszym umówieniu się; dzieci mają swoje zabawki tylko w jednym pokoju; ja nie muszę być „babcią” na każde zawołanie.
To trudne rozmowy. Ale pierwszy raz od dawna czuję się wysłuchana.
Dziś jest niedziela. Siedzę w swoim fotelu z książką i patrzę przez okno na kwitnące kasztany. Wiem już, że mam prawo do swojego życia i spokoju.
Czy naprawdę trzeba było aż takiego kryzysu, żeby postawić granice? Czy kobieta w moim wieku zawsze musi wybierać między sobą a cudzą rodziną?