Wszystko, co zostało po burzy: Opowieść o rodzinie, zdradzie i odwadze

– Mamo, nie możesz tak po prostu wyjść! – krzyknęła za mną Zosia, a jej głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam już w przedpokoju z kluczami w dłoni, drżącymi tak, że ledwo mogłam je utrzymać. W powietrzu wisiał zapach świeżo zaparzonej kawy i… czegoś jeszcze – czegoś, co od kilku dni nie dawało mi spokoju.

Wszystko zaczęło się od telefonu. Zwykłego, codziennego dźwięku, który tym razem rozdarł moje życie na pół. „Pani mąż spotyka się z inną kobietą. Niech pani nie udaje, że o niczym nie wie” – usłyszałam w słuchawce głos kobiety, której nie znałam. Przez chwilę myślałam, że to żart. Ale potem przyszły wiadomości na Messengerze – zdjęcia, screeny rozmów. Nie mogłam już dłużej udawać.

Mój mąż, Andrzej – ten sam Andrzej, z którym przeżyłam ponad dwadzieścia lat, z którym budowałam dom, wychowywałam córkę i znosiłam wszystkie polskie święta rodzinne z ich niekończącymi się kłótniami o politykę i bigos – zdradził mnie. Z kimś młodszym. Z kimś, kto miał czas słuchać jego narzekań na świat i podziwiać jego dowcipy.

Kiedy powiedziałam mu wprost: – Andrzej, wiem o wszystkim. – zbladł i spuścił wzrok. Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze.

– To nie tak, jak myślisz… – zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.

– Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń. Chcę tylko wiedzieć: dlaczego?

Milczał długo. W końcu powiedział: – Bo czułem się niewidzialny. Ty zawsze byłaś zajęta Zosią, pracą, domem… Ja też chciałem być dla kogoś ważny.

Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież robiłam wszystko dla nich! Pracowałam jako pielęgniarka na trzy zmiany w szpitalu na Banacha, gotowałam obiady na dwa dni naprzód, żeby mieli co jeść, kiedy mnie nie było. Odkładałam na wakacje nad morzem, żeby Zosia mogła zobaczyć Bałtyk i zbierać bursztyny na plaży w Jastarni. A on czuł się niewidzialny?

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Zosia próbowała mnie pocieszać:

– Mamo, może to tylko chwilowe? Może tata się opamięta?

Ale ja już wiedziałam – coś pękło na zawsze.

Wtedy zaczęły się rodzinne konflikty. Moja teściowa, pani Halina, zadzwoniła do mnie z pretensjami:

– Monika, co ty wyprawiasz? Chcesz rozbić rodzinę przez jedną pomyłkę Andrzeja? Każdemu może się zdarzyć!

– Mamo Andrzeju – odpowiedziałam chłodno – to nie była pomyłka. To był wybór.

W pracy koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem albo ciekawością. Jedna z nich, Basia, szepnęła mi kiedyś przy kawie:

– Wiesz… mój mąż też miał romans. Przebaczyłam mu. Ale już nigdy nie było tak samo.

Zaczęłam się zastanawiać: czy jestem gotowa żyć z kimś, komu już nie ufam? Czy potrafię wybaczyć dla dobra rodziny? Czy to w ogóle jest jeszcze moja rodzina?

Pewnego wieczoru Zosia wróciła do domu później niż zwykle. Była roztrzęsiona.

– Mamo… tata był dziś u mnie w szkole. Chciał ze mną porozmawiać. Powiedział, że cię kocha i że wszystko naprawi.

Popatrzyłam na nią uważnie.

– A ty co o tym myślisz?

Zosia spuściła głowę.

– Nie wiem… Chciałabym, żebyście byli razem. Ale widzę, jak cierpisz.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam nasze wspólne lata – pierwsze randki na Polach Mokotowskich, ślub w małym kościele na Ursynowie, narodziny Zosi i te wszystkie zwyczajne dni: zakupy w Biedronce, spacery po Łazienkach, kłótnie o rachunki i sprzątanie łazienki.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Andrzejem raz jeszcze.

– Chcę rozwodu – powiedziałam bez ogródek.

Zbladł jeszcze bardziej niż poprzednio.

– Monika… proszę cię… Nie rób tego naszej córce!

– Robisz z siebie ofiarę? To ty nas skrzywdziłeś!

Wybuchła awantura jakiej jeszcze nie było w naszym domu. Krzyki słychać było pewnie na całej klatce schodowej. Sąsiadka z dołu napisała mi potem SMS-a: „Jeśli potrzebujesz pogadać – jestem obok”.

Po tej rozmowie Andrzej wyprowadził się do matki. Zosia przez kilka tygodni była jak cień samej siebie – zamknięta w pokoju, nie chciała jeść ani rozmawiać ze mną ani z ojcem.

W pracy zaczęły się plotki. Ktoś widział Andrzeja z tą kobietą w galerii handlowej Arkadia. Ktoś inny mówił, że już razem mieszkają. Czułam się upokorzona i samotna.

Wtedy zadzwoniła moja mama z Białegostoku:

– Monika, wracaj do domu. Tu zawsze będziesz miała miejsce.

Ale ja wiedziałam, że nie mogę uciec od siebie samej.

Zaczęłam chodzić na terapię dla kobiet po zdradzie. Tam poznałam inne kobiety z podobnymi historiami. Jedna z nich powiedziała mi coś ważnego:

– Najważniejsze to odzyskać siebie. Nie męża, nie rodzinę – siebie.

Powoli zaczęłam układać życie od nowa. Zapisałam się na kurs języka hiszpańskiego – zawsze o tym marzyłam. Zaczęłam biegać po parku Skaryszewskim o świcie. Kupiłam sobie nową sukienkę i pierwszy raz od lat poszłam sama do kina.

Zosia powoli wracała do siebie. Pewnego dnia przyszła do mnie do kuchni i powiedziała:

– Mamo… jestem z ciebie dumna.

Popłakałyśmy się obie.

Andrzej próbował wrócić jeszcze kilka razy. Pisał listy, przynosił kwiaty pod drzwi. Ale ja już wiedziałam: nie chcę żyć w cieniu czyjejś zdrady.

Dziś mieszkam sama z Zosią w naszym mieszkaniu na Mokotowie. Czasem jest ciężko – zwłaszcza gdy przychodzą święta i trzeba samemu ubierać choinkę albo naprawić cieknący kran. Ale czuję się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa po takim trzęsieniu ziemi? Czy wy też mieliście momenty w życiu, kiedy musieliście wybrać siebie zamiast innych? Podzielcie się swoją historią…