Rozstaliśmy się po 25 latach małżeństwa. Wiedziałam, że to koniec miłości – ale nie byłam gotowa na to, kto zajął moje miejsce
– Naprawdę myślisz, że to już wszystko? – zapytałam cicho, patrząc w oczy Marka. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, na którym jeszcze niedawno leżały kanapki dla dzieci i kubki z kakao. Teraz był pusty, jakby symbolizował to, co zostało z naszego małżeństwa.
– Tak, Aniu. Nie chcę cię ranić, ale… chyba już nie potrafię udawać – odpowiedział beznamiętnie. Jego głos był spokojny, niemal obcy. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić czymś w ścianę, ale nie miałam już siły. Wypaliłam się tak samo jak nasza miłość.
Nie było zdrad, nie było dramatycznych kłótni. Po prostu pewnego dnia obudziłam się i poczułam, że nie wiem, kim jestem. Dzieci – Ola i Michał – już dawno wyfrunęły z domu. Marek coraz częściej wracał późno z pracy, a ja… ja zaczęłam rozmawiać sama ze sobą.
– Może powinniśmy spróbować terapii? – zaproponowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to nie ma sensu.
– Nie chcę – uciął krótko. – Przepraszam.
I tak się skończyło. 25 lat wspólnego życia zamknęliśmy w jednym wieczorze. Marek wyprowadził się tydzień później. Zostawił mi mieszkanie, psa i ciszę, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę. Wreszcie mogłam spać na całym łóżku, jeść na śniadanie tosty z dżemem zamiast jajecznicy, której Marek nie znosił. Zaczęłam chodzić na długie spacery po parku, słuchać audiobooków i spotykać się z koleżankami z pracy. Myślałam: „Może to właśnie jest wolność? Może jeszcze coś mnie czeka?”
Aż do tamtego dnia na stacji benzynowej.
Stałam przy kasie z butelką wody i paczką gum do żucia, kiedy ich zobaczyłam. Najpierw usłyszałam śmiech – ten sam śmiech, który kiedyś rozbrzmiewał w naszym salonie podczas rodzinnych gier planszowych. Odwróciłam się i zobaczyłam Marka… i ją.
Kasię.
Moją przyjaciółkę od liceum. Kobietę, która znała wszystkie moje sekrety, która trzymała mnie za rękę po śmierci mamy i pomagała mi wybierać suknię ślubną. Kasia śmiała się, trzymając Marka za rękę tak naturalnie, jakby robili to od lat.
Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję na środku sklepu. Kasia spojrzała na mnie i zamarła. Jej uśmiech zgasł w jednej sekundzie.
– Aniu…
Nie odpowiedziałam. Wybiegłam ze sklepu, zostawiając zakupy na ladzie.
Przez dwa dni nie odbierałam telefonu od nikogo. Ola dzwoniła co godzinę:
– Mamo, co się dzieje? Tata mówił, że wszystko w porządku…
W końcu przyszła Kasia. Stała pod moimi drzwiami z butelką wina i miną winowajcy.
– Mogę wejść? – zapytała cicho.
Chciałam powiedzieć „nie”, ale byłam ciekawa jej tłumaczeń.
Usiadłyśmy w salonie. Kasia patrzyła na swoje dłonie.
– To nie tak miało być – zaczęła. – Marek zadzwonił do mnie kilka miesięcy temu… Potrzebował kogoś do rozmowy. Byłaś wtedy taka zamknięta w sobie…
– Więc postanowiłaś go pocieszyć? – przerwałam jej z goryczą.
– Nie planowałam tego! Przysięgam! Ale… coś się między nami wydarzyło. Nie chciałam cię zranić.
Zaśmiałam się gorzko:
– To dlaczego to zrobiłaś?
Kasia rozpłakała się. Patrzyłam na nią bez litości. Przez chwilę poczułam satysfakcję – niech wie, jak to boli.
Po jej wyjściu długo siedziałam w ciemności. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy mogłam temu zapobiec? Czy byłam złą żoną? Złą przyjaciółką?
Ola i Michał dowiedzieli się o wszystkim przypadkiem. Ola przyszła do mnie roztrzęsiona:
– Mamo, dlaczego nikt nam nic nie powiedział? Tata spotyka się z ciocią Kasią?!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Michał przestał odbierać telefony od ojca. Rodzina rozpadła się na kawałki.
Przez kolejne miesiące próbowałam poskładać swoje życie na nowo. Chodziłam do pracy jak automat. Wieczorami płakałam w poduszkę albo oglądałam stare zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem – te same zdjęcia, na których Kasia stoi obok mnie i Marka, wszyscy uśmiechnięci i szczęśliwi.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Kasi:
– Aniu, wiem, że jesteś na nią zła… Ale ona naprawdę cię kochała jak siostrę.
Nie odpowiedziałam. Co miałam powiedzieć? Że czuję się zdradzona przez dwie najważniejsze osoby w moim życiu?
W pracy zaczęły pojawiać się plotki:
– Słyszałaś? Anka rozwiodła się po tylu latach…
– Podobno jej mąż już sobie kogoś znalazł…
– A ta nowa to podobno jej przyjaciółka!
Czułam się jak bohaterka taniego serialu. Ludzie patrzyli na mnie ze współczuciem albo ciekawością. Najgorsze były te spojrzenia pełne litości.
Z czasem nauczyłam się żyć sama ze sobą. Zaczęłam chodzić na jogę, zapisałam się na kurs języka włoskiego (od zawsze o tym marzyłam). Poznałam kilka nowych osób – Magdę z jogi, która też przeżyła rozwód; pana Stefana z sąsiedztwa, który zaprosił mnie kiedyś na kawę.
Ale rany nie goją się tak łatwo.
W Wigilię Ola zadzwoniła:
– Mamo… Tata zaprosił nas do siebie i Kasi na święta. Co mamy zrobić?
Zacisnęłam powieki:
– Róbcie tak, jak czujecie. Ja dam sobie radę.
Położyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
Czasem myślę o Marku i Kasi razem. Czy są szczęśliwi? Czy warto było poświęcić tyle lat przyjaźni dla kilku chwil namiętności?
Czasem spotykam ich przypadkiem w sklepie albo na spacerze po parku. Udajemy obojętność, ale widzę w oczach Kasi cień wstydu.
Moje dzieci powoli zaczynają akceptować nową rzeczywistość. Michał wrócił do rozmów z ojcem po kilku miesiącach milczenia. Ola czasem odwiedza mnie z wnuczką – małą Hanią, która jest moim promykiem nadziei.
Nauczyłam się żyć sama ze sobą. Ale czasem nocą pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć zdradę? Czy da się jeszcze zaufać ludziom?
A może po prostu trzeba nauczyć się kochać siebie – nawet jeśli inni przestali?