Nieoczekiwany list: Historia jednej polskiej rodziny i ich adoptowanej córki

– Mamo, kto to jest? – zapytała Ania, trzymając w ręku kopertę z nieznanym nazwiskiem nadawcy. Jej głos drżał, a ja poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Stałam w kuchni, krojąc marchewkę na zupę, kiedy usłyszałam ten pytający ton. Odwróciłam się powoli, próbując ukryć niepokój.

– Pokaż mi, kochanie – powiedziałam łagodnie, choć w środku już czułam narastający lęk. Wzięłam kopertę do ręki. „Do Anny Nowak” – napisane starannym, nieco staroświeckim pismem. Nadawca: Maria Zielińska. Nie znałam tego nazwiska.

Piotr wszedł do kuchni, wycierając ręce o spodnie robocze. – Co się dzieje? – zapytał, widząc nasze miny.

– Ania dostała list – odpowiedziałam cicho.

Ania patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Miała dopiero czternaście lat, ale już od dawna wiedziała, że jest adoptowana. Zawsze staraliśmy się być z nią szczerzy. Ale ten list… Bałam się, co może w nim być.

Usiedliśmy razem przy stole. Drżącymi palcami otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać na głos:

„Droga Aniu,

Wiem, że możesz mnie nie znać i że ten list może być dla Ciebie szokiem. Nazywam się Maria Zielińska i jestem Twoją biologiczną matką…”

Zamilkłam. Piotr ścisnął moją dłoń pod stołem. Ania patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– To żart? – wyszeptała.

– Nie wiem… – odpowiedziałam, choć przeczuwałam, że to nie żart.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Ania zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać z nami o czymkolwiek innym niż szkoła czy codzienne sprawy. Piotr próbował ją rozśmieszać, ja gotowałam jej ulubione potrawy, ale nic nie pomagało.

Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz zza drzwi jej pokoju. Weszłam bez pukania. Siedziała na łóżku ze zdjęciem w ręku – tym samym, które dostała w liście od Marii Zielińskiej. Na zdjęciu młoda kobieta tuliła niemowlę.

– To ja? – zapytała cicho.

Przytuliłam ją mocno.

– Tak mi przykro, że musisz przez to przechodzić… – wyszeptałam.

– Dlaczego mnie oddała? – jej głos był pełen bólu.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama zadawałam sobie to pytanie od kilku dni.

Następnego dnia Ania poprosiła nas o rozmowę.

– Chcę ją poznać – powiedziała stanowczo.

Piotr spojrzał na mnie z niepokojem. Wiedzieliśmy, że ten dzień kiedyś nadejdzie, ale nie sądziliśmy, że tak szybko.

– Jeśli tego chcesz… – zaczęłam ostrożnie – …pomożemy Ci.

Umówiliśmy się z Marią Zielińską na spotkanie w kawiarni w centrum Poznania. Całą drogę milczeliśmy. Ania siedziała sztywno na tylnym siedzeniu samochodu, ściskając zdjęcie w dłoni.

Kiedy weszliśmy do kawiarni, zobaczyliśmy ją od razu. Siedziała przy oknie, nerwowo obracając filiżankę kawy w dłoniach. Była do Ani podobna – te same oczy, ten sam kształt ust.

– Dzień dobry – powiedziała cicho Maria, kiedy podeszliśmy do stolika.

Ania usiadła naprzeciwko niej. Przez chwilę panowała niezręczna cisza.

– Dlaczego mnie oddałaś? – zapytała nagle Ania bez ogródek.

Maria spuściła wzrok.

– Byłam bardzo młoda… Miałam siedemnaście lat. Moi rodzice zmusili mnie do oddania Cię do domu dziecka. Nie miałam wyboru… Przez lata myślałam o Tobie każdego dnia…

Ania słuchała w milczeniu. Ja i Piotr trzymaliśmy się za ręce pod stołem.

Po spotkaniu Ania była zamyślona i milcząca przez kilka dni. Zaczęły się kłopoty w szkole – przestała się uczyć, zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Pewnego wieczoru wybuchła:

– Nie wiem już, kim jestem! Mam dwie matki! Jedna mnie oddała, druga wychowała! Kogo mam kochać?!

Poczułam się bezradna jak nigdy dotąd. Piotr próbował ją uspokoić:

– Kochamy Cię tak samo mocno jak wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyliśmy Cię w domu dziecka. Nic tego nie zmieni.

Ale widziałam w oczach Ani zagubienie i ból.

Z czasem zaczęliśmy chodzić razem na terapię rodzinną. Rozmawialiśmy o uczuciach, o lękach i nadziejach. Maria napisała jeszcze kilka listów do Ani – czasem odpowiedziała, czasem nie miała siły nawet ich czytać.

Minął rok od tamtego pierwszego listu. Nasza rodzina przeszła przez burzę emocji i konfliktów. Ale nauczyliśmy się rozmawiać o trudnych sprawach i słuchać siebie nawzajem.

Dziś wiem jedno: miłość to nie tylko więzy krwi. To wybór, który podejmujemy każdego dnia.

Czasem zastanawiam się: czy można być matką dla kogoś, kto ma już dwie matki? Czy miłość naprawdę wystarczy, by uleczyć każdą ranę?