Powiedziałam pani Marii, że już nie mogę być jej służącą: Prawda, którą za długo ukrywałam
– Pani Zosiu, proszę, jeszcze tylko ten jeden raz… – głos pani Marii drżał, a ja czułam, jak w środku rośnie we mnie bunt. Stałam w jej kuchni, z rękami ubrudzonymi od ziemniaków, które właśnie obierałam na jej prośbę. W powietrzu wisiał zapach starego mieszkania i niedopowiedzianych pretensji.
Wiedziałam, że jeśli teraz nie powiem „dość”, nigdy nie znajdę w sobie odwagi. – Pani Mario, ja już naprawdę nie mogę. – Słowa wyszły ze mnie cicho, ale stanowczo. – Mam własny dom, dzieci, pracę. Nie jestem w stanie być tu codziennie.
Pani Maria spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ale Ania znowu nie przyjedzie. Sama pani wie, jak to jest…
Wiedziałam aż za dobrze. Moja własna córka, Ola, też coraz częściej znikała z domu, zamknięta w swoim świecie nastolatki. Mąż, Tomek, wracał późno z pracy i wiecznie był zmęczony. A ja? Ja byłam tą, która zawsze musiała być silna. Dla wszystkich.
Przez lata pomagałam pani Marii – sąsiadce z naprzeciwka. Jej córka Ania mieszkała w Warszawie i wpadała do matki najwyżej raz na dwa miesiące. Zawsze z prezentem, zawsze z uśmiechem i obietnicą: „Mamo, następnym razem zostanę dłużej”. Ale nigdy nie zostawała.
To ja robiłam zakupy, odbierałam leki z apteki, sprzątałam po jej kotach i słuchałam tych samych historii o dawnych czasach. Byłam jej powierniczką i służącą w jednym. Czasem miałam wrażenie, że jestem bardziej jej córką niż Ania.
Ale ostatnio czułam się coraz bardziej zmęczona. Moja praca w szkole pochłaniała mnie bez reszty. Uczniowie byli coraz trudniejsi, a dyrektorka wymagała ode mnie cudów. W domu Ola przechodziła bunt nastolatki – trzaskała drzwiami i krzyczała, że nikt jej nie rozumie. Tomek zamykał się w swoim gabinecie i udawał, że wszystko jest w porządku.
A ja? Ja wieczorami płakałam po cichu do poduszki.
– Zosiu… – Pani Maria próbowała jeszcze raz. – Przecież zawsze mogłam na panią liczyć…
– Wiem – przerwałam jej łamiącym się głosem. – Ale już nie mogę. Muszę zadbać o siebie i swoją rodzinę.
Wyszłam z jej mieszkania z poczuciem winy tak ciężkim, że ledwo mogłam oddychać. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jej rozczarowany głos.
Następnego dnia spotkałam Anię na klatce schodowej. Przyjechała na weekend – jak zwykle z torbą pełną prezentów i uśmiechem przyklejonym do twarzy.
– Dzień dobry pani Zosiu! Mama mówiła mi, jak bardzo jej pani pomaga…
– Już nie będę mogła tak często… – zaczęłam niepewnie.
Ania spojrzała na mnie chłodno. – Rozumiem. Każdy ma swoje życie.
Ale widziałam w jej oczach cień oskarżenia.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Ola:
– Mamo, czemu jesteś taka smutna?
– Nic się nie stało – skłamałam odruchowo.
Ale Ola nie dała się zbyć:
– Mamo… Ja wiem, że ty zawsze wszystkim pomagasz. Ale może czasem powinnaś pomóc sobie?
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Następnego dnia spotkałam panią Marię na ławce przed blokiem. Siedziała skulona, patrząc gdzieś w dal.
– Przepraszam pani Mario… – zaczęłam nieśmiało.
– Nie ma za co przepraszać – odpowiedziała cicho. – Ja po prostu boję się być sama.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy razem.
– Wie pani… Czasem mam wrażenie, że wszyscy mnie zostawili – powiedziała nagle pani Maria. – Mąż umarł dawno temu, Ania ciągle zajęta… A pani była jedyną osobą, która naprawdę się mną interesowała.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też czasem czuję się samotna – wyszeptałam.
Spojrzałyśmy na siebie i obie wiedziałyśmy, że coś się zmieniło. Może już nie będę codziennie biegać do pani Marii z zakupami i lekami. Może nauczę się mówić „nie” bez poczucia winy. Ale wiem też, że czasem wystarczy po prostu być obok kogoś – nawet jeśli nie możemy rozwiązać wszystkich jego problemów.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Ania:
– Pani Zosiu… Chciałam przeprosić za tamtą rozmowę. Mama mi powiedziała… Dziękuję za wszystko, co pani dla niej zrobiła.
– Proszę dbać o mamę – odpowiedziałam tylko.
Od tamtej pory nasze relacje stały się inne – mniej intensywne, ale bardziej szczere. Zaczęłam więcej czasu poświęcać sobie i swojej rodzinie. Ola częściej przychodziła do mnie do kuchni i opowiadała o swoich problemach. Tomek zaczął wychodzić ze mną na spacery po parku.
Czasem mijam panią Marię na klatce schodowej. Uśmiechamy się do siebie ciepło – bez żalu i pretensji.
Czy to źle postawić granice? Czy można być dobrą sąsiadką i jednocześnie nie zapominać o sobie? Może każda z nas musi nauczyć się mówić „dość”, zanim będzie za późno…