Mój urodzinowy dramat: Jak pogodzić miłość do syna z bólem po utracie rodzinnego ciepła?

— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu — głos Marka drżał, choć starał się brzmieć stanowczo. Stał w progu kuchni, oparty o framugę, a ja czułam, jak serce bije mi coraz szybciej.

— Marku, to nie jest takie proste. Wiesz, że zawsze chciałam dla ciebie dobrze — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć łzy.

Za oknem padał deszcz, krople bębniły o parapet, jakby chciały zagłuszyć nasze słowa. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk.

Za tydzień moje urodziny. Zawsze były świętem rodzinnym — piekłam sernik według przepisu babci, stawiałam na stole świeże kwiaty, a dom wypełniał się śmiechem. Teraz jednak myśl o tym dniu sprawiała, że żołądek ściskał mi się z nerwów. Wszystko przez Milicę.

Milica pojawiła się w naszym życiu dwa lata temu. Marko poznał ją na kursie językowym — wdowa z dwójką dzieci, starsza od niego o pięć lat. Od początku czułam, że coś jest nie tak. Była uprzejma, ale chłodna. Nigdy nie powiedziała mi „mamo”, nawet nie próbowała się zbliżyć. Jej dzieci — Kuba i Zosia — biegały po naszym mieszkaniu jak po swoim własnym, a ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.

Pamiętam pierwszy wspólny obiad. Starałam się być serdeczna, pytałam Milicę o jej pracę, o dzieci. Odpowiadała zdawkowo, jakby każda rozmowa była dla niej przykrym obowiązkiem. Marko patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to moja obecność była problemem.

Z czasem zaczęli przychodzić coraz rzadziej. Marko tłumaczył się pracą, obowiązkami. Ale wiedziałam, że to przez mnie. Przez to, że nie potrafiłam zaakceptować Milicy i jej dzieci. Przez to, że nie umiałam udawać radości, kiedy widziałam jak Marko tuli Zosię i Kubę, a ja czułam się coraz bardziej zbędna.

Teraz stoję przed dylematem: zaprosić Milicę na urodziny czy nie? Jeśli ją zaproszę, będę musiała udawać przed całą rodziną, że wszystko jest w porządku. Jeśli nie — Marko pewnie w ogóle nie przyjdzie. A ja zostanę sama.

— Mamo, wiem, że ci trudno — Marko podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu. — Ale Milica jest moją żoną. Jej dzieci są teraz moją rodziną. Proszę cię…

— A ja? — przerwałam mu drżącym głosem. — Ja już nie jestem twoją rodziną?

Marko spuścił wzrok. Przez chwilę milczeliśmy.

— Jesteś — wyszeptał w końcu. — Ale musisz zaakceptować Milicę. Inaczej…

Nie dokończył. Wiedziałam, co chce powiedzieć: inaczej straci mnie na zawsze.

Wieczorem długo siedziałam przy kuchennym stole. Przeglądałam stare zdjęcia: Marko jako mały chłopiec z uśmiechem od ucha do ucha; ja i mój mąż Marek (zmarł pięć lat temu) na wakacjach nad morzem; święta Bożego Narodzenia sprzed lat — wszyscy razem, szczęśliwi.

Teraz wszystko się zmieniło. Mój dom już nie był moim domem. Był miejscem spotkań ludzi, których nie rozumiałam i którzy mnie nie chcieli.

Kilka dni później zadzwoniła moja siostra Basia.

— I co postanowiłaś? — zapytała bez ogródek.

— Nie wiem… Boję się tego dnia. Boję się tej ciszy przy stole…

— Może spróbuj spojrzeć na to inaczej? Może Milica też się boi? Może czuje się tu obco?

Zastanowiłam się nad tym długo. Czy naprawdę próbowałam ją poznać? Czy tylko widziałam w niej zagrożenie?

W końcu zdecydowałam: zaproszę ich wszystkich. Ale postawię warunek — szczerość.

W dniu urodzin dom pachniał ciastem i świeżo parzoną kawą. Stół był nakryty jak dawniej, choć serce waliło mi jak młotem.

Marko przyszedł pierwszy z kwiatami i prezentem.

— Dziękuję, synku — uśmiechnęłam się blado.

Chwilę później pojawiła się Milica z dziećmi. Kuba podbiegł do mnie z laurką:

— Wszystkiego najlepszego, babciu!

Zosia schowała się za spódnicą matki i tylko zerkała na mnie nieśmiało.

Milica podała mi rękę.

— Dziękujemy za zaproszenie — powiedziała cicho.

Usiedliśmy do stołu. Przez pierwsze minuty rozmowa była sztywna, pełna niezręczności. W końcu zebrałam się na odwagę:

— Milico… Chciałabym ci coś powiedzieć.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Wiem, że nie było nam łatwo. Wiem też, że pewnie czujesz się tu obco… Ja też tak się czuję od jakiegoś czasu. Ale chciałabym spróbować to zmienić. Dla Marka… dla nas wszystkich.

Milica milczała przez chwilę.

— Ja też chciałam spróbować… Ale bałam się, że mnie odrzucisz — wyszeptała.

Marko patrzył na nas ze łzami w oczach.

Tego dnia po raz pierwszy od dawna poczułam nadzieję. Może jeszcze uda nam się odbudować rodzinę? Może dom nie musi być tylko miejscem wspomnień?

Wieczorem zostałam sama w kuchni. Spojrzałam na puste filiżanki i okruchy ciasta na stole.

Czy naprawdę można nauczyć się kochać kogoś obcego? Czy dom to ludzie, czy tylko wspomnienia?