Zmęczony ciągłym krytykowaniem: Czy kiedykolwiek zasłużę na uznanie?

– Krzysiek, znowu dostałeś tróję z matematyki? – głos taty rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stałem przy zlewie, ściskając w dłoni kubek z herbatą, która już dawno wystygła. Mama nawet nie podniosła wzroku znad gazety, tylko westchnęła ciężko, jakby moje istnienie było dla niej kolejnym problemem do rozwiązania. – Ty naprawdę do niczego się nie nadajesz – dodała cicho, ale wystarczająco głośno, bym usłyszał.

Mam na imię Krzysztof Wiśniewski, mam piętnaście lat i mieszkam w maleńkiej wiosce pod Poznaniem. Tak małej, że każdy zna tu każdego, a plotki rozchodzą się szybciej niż wiatr po polach. Nie zdradzę nazwy, bo nie chcę, żeby ktoś z sąsiadów czytał to i śmiał się ze mnie jeszcze bardziej. Piszę to, bo już nie mogę dłużej milczeć. Od miesięcy czuję się jak cień we własnym domu. Każdego dnia słyszę, że jestem leniwy, głupi, że nigdy niczego nie osiągnę. Nawet kiedy staram się bardziej niż inni – to i tak za mało.

W szkole nie jest lepiej. Nauczyciele patrzą na mnie przez pryzmat moich rodziców – tata był kiedyś najlepszym uczniem w klasie, mama śpiewała w chórze i wygrywała konkursy recytatorskie. Ja? Ja jestem tylko Krzyśkiem, który nie potrafi rozwiązać zadania z matematyki i zapomina o zadaniu domowym z polskiego. Czasem mam wrażenie, że wszyscy czekają tylko na moje kolejne potknięcie.

Najgorsze są wieczory. Siedzimy razem przy stole, ale każdy jest osobno. Tata przegląda wiadomości na telefonie, mama układa pasjansa na komputerze. Ja próbuję opowiedzieć coś o swoim dniu – o tym, że dostałem czwórkę z historii albo że pomogłem sąsiadce przynieść drewno do pieca. Ale zanim skończę mówić, słyszę: „To tylko czwórka? A czemu nie piątka?” albo „Lepiej byś się za naukę wziął niż po wsi się włóczył”.

Czasem myślę, że gdybym nagle zniknął, nikt by tego nie zauważył. Może tylko pies by mnie szukał – on jeden cieszy się na mój widok bez względu na wszystko. Kiedyś próbowałem porozmawiać z mamą o tym, jak się czuję. Powiedziałem jej, że jest mi smutno i że chciałbym, żeby była ze mnie dumna. Popatrzyła na mnie tak, jakby zobaczyła kogoś obcego. – W naszym domu nie ma miejsca na użalanie się nad sobą – powiedziała chłodno i wróciła do swoich spraw.

Mam jednego przyjaciela – Michała. On też nie ma lekko w domu, ale jego rodzice przynajmniej czasem go przytulą albo powiedzą coś miłego. Spotykamy się po lekcjach na boisku za szkołą. Gramy w piłkę albo po prostu siedzimy na ławce i gadamy o wszystkim i o niczym. Michał mówi, żebym się nie przejmował rodzicami, bo kiedyś wyjadę do miasta i będę miał własne życie. Ale ja nie wiem, czy potrafię marzyć o czymkolwiek więcej niż o jednym spokojnym dniu bez krytyki.

Pewnego dnia wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałem przez uchylone drzwi rozmowę rodziców:
– On nigdy nie będzie taki jak my – powiedział tata z goryczą.
– Może powinniśmy go bardziej pilnować? – odpowiedziała mama.
– Po co? I tak nic z niego nie będzie.

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Wybiegłem z domu i pobiegłem na skraj lasu. Siedziałem tam długo, patrząc na zachodzące słońce i próbując powstrzymać łzy. Wtedy zadzwonił Michał.
– Gdzie jesteś? Szukam cię od godziny!
– Nie chcę wracać do domu – wyszeptałem.
– Chodź do mnie. Mama zrobiła naleśniki.

U Michała było inaczej. Jego mama zapytała mnie, czy wszystko w porządku, a potem po prostu przytuliła mnie bez słowa. Poczułem się wtedy tak, jakbym pierwszy raz od dawna mógł oddychać pełną piersią.

Przez kolejne dni unikałem rodziców jak ognia. Chodziłem do szkoły wcześniej, wracałem później. Zacząłem pisać pamiętnik – jedyne miejsce, gdzie mogłem być szczery sam ze sobą. Pisałem o tym, jak bardzo chciałbym być kimś innym; jak bardzo chciałbym usłyszeć od mamy i taty: „Jesteśmy z ciebie dumni”.

W końcu nadszedł dzień zebrania rodziców w szkole. Bałem się tego jak ognia – wiedziałem, że nauczyciele będą narzekać na moje oceny i zachowanie. Po powrocie do domu rodzice nawet nie spojrzeli na mnie przez godzinę. Potem tata wszedł do mojego pokoju:
– Wiesz co powiedziała wychowawczyni? Że jesteś zamknięty w sobie i nie masz ambicji! Co ty sobie myślisz? Że życie ci wszystko da?
Nie odpowiedziałem nic. Po prostu patrzyłem przez okno na ciemniejące pole za domem.

Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Myśli krążyły mi po głowie jak natrętne muchy: Może rzeczywiście jestem beznadziejny? Może nigdy nie będę wystarczająco dobry?

Ale następnego dnia wydarzyło się coś niespodziewanego. Pani od historii poprosiła mnie po lekcji:
– Krzysztofie, napisałeś świetną pracę o powstaniu wielkopolskim. Masz talent do opowiadania historii – powiedziała z uśmiechem.
To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy ktoś powiedział mi coś miłego. Poczułem ciepło w środku – maleńką iskierkę nadziei.

Wieczorem zebrałem się na odwagę i pokazałem rodzicom moją pracę oraz pochwałę od nauczycielki. Tata tylko wzruszył ramionami:
– Zobaczymy, ile to potrwa.
Mama spojrzała na mnie obojętnie:
– Lepiej byś się za matematykę zabrał.

Wtedy coś we mnie pękło. Wybiegłem z domu i pobiegłem do Michała. Opowiedziałem mu wszystko – o słowach rodziców, o tym jak bardzo boli brak uznania.
– Krzysiek… Oni chyba nigdy nie zrozumieją – powiedział Michał cicho. – Ale ty musisz uwierzyć w siebie sam.

Od tamtej pory próbuję każdego dnia znaleźć choćby jeden powód, by być dumnym z siebie – nawet jeśli nikt inny tego nie widzi. Piszę coraz więcej opowiadań i marzę o tym, żeby kiedyś ktoś je przeczytał i powiedział: „To jest dobre”.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy całe życie czekać na uznanie innych? Czy można być szczęśliwym bez aprobaty najbliższych? Może najważniejsze jest to, żeby samemu siebie zaakceptować… Ale czy to naprawdę takie proste?