Wyrzuciłam córkę i jej ciężarnego chłopaka. I nie żałuję. Ani trochę.
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tej decyzji rozbrzmiewa w mojej głowie do dziś. Stałam w przedpokoju, z rękami zaciśniętymi w pięści, patrząc jak moja córka – moja jedyna córka – pakuje w pośpiechu swoje rzeczy do starej walizki. Obok niej stał jej chłopak, Bartek, z miną obrażonego księcia, który właśnie stracił tron. Była w piątym miesiącu ciąży. Wyrzuciłam ich oboje. I nie żałuję. Ani trochę.
Może to zabrzmi okrutnie, ale zanim ktoś mnie oceni, niech posłucha całej historii. Mam na imię Elżbieta. Przez większość życia byłam sama – mąż zostawił mnie dla młodszej kobiety, gdy nasza córka, Julia, miała zaledwie siedem lat. Zostałam z kredytem na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie, dwoma etatami i dzieckiem, które patrzyło na mnie oczami pełnymi żalu i niezrozumienia. Pracowałam jako pielęgniarka na oddziale ratunkowym i dorabiałam nocami w aptece. Spałam po trzy godziny na dobę, żeby Julia miała wszystko, czego potrzebuje.
Ale czego nie miała? Mnie. Mojej obecności. Mojej uwagi. Mojej cierpliwości. Zawsze byłam zmęczona, zawsze w biegu. Wyręczała mnie moja matka – babcia Julia – która rozpieszczała ją do granic możliwości. „Nie krzycz na nią, Ela! Ona już tyle przeszła!” – powtarzała mi mama za każdym razem, gdy próbowałam wymagać od Julii czegokolwiek więcej niż odrobienia lekcji. „Daj jej spokój, niech się nacieszy młodością!”
Julia rosła na dziewczynę przekonaną, że świat jest jej coś winien. Nie umiała gotować, nie sprzątała po sobie, nie znała wartości pieniądza. Kiedy skończyła liceum, nie dostała się na wymarzoną psychologię – bo nie chciało jej się uczyć do matury. Zamiast tego zaczęła kurs kosmetyczny i… poznała Bartka.
Bartek był typem chłopaka, którego każda matka chciałaby trzymać z dala od swojej córki: wieczny student, zmieniający kierunki jak rękawiczki, bez pracy i ambicji. Mieszkał z matką i babcią w trzypokojowym mieszkaniu na Pradze. Jego największym osiągnięciem życiowym było wygranie turnieju w FIFA na konsoli.
Pierwszy raz przyprowadziła go do domu na moje urodziny. Przyniósł mi czekoladki z Biedronki i butelkę taniego wina. Zapytałam go wtedy:
– Bartek, a czym się zajmujesz?
– Studiuję… znaczy się, jeszcze nie wiem co dalej – odpowiedział z uśmiechem.
– A pracujesz?
– No… czasem pomagam koledze w warsztacie.
Wiedziałam już wtedy, że to się źle skończy.
Kiedy Julia oznajmiła mi pewnego wieczoru: „Mamo, jestem w ciąży”, poczułam jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. Usiadłam ciężko na krześle.
– I co teraz? – zapytałam cicho.
– No… zamieszkamy u ciebie – powiedziała bez cienia zawahania.
– Słucham?
– No przecież nie mamy gdzie indziej! Bartek nie ma warunków, a ty masz dwa pokoje.
– A co z pracą? Studia? Jak zamierzacie utrzymać dziecko?
– Mamo! Przecież ty nam pomożesz! – spojrzała na mnie jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez lata dawałam jej wszystko – oprócz jednej rzeczy: odpowiedzialności za własne życie.
Przez kilka tygodni próbowałam rozmawiać z Julią i Bartkiem o planie na przyszłość. Proponowałam im wsparcie w znalezieniu pracy, pomoc przy wynajmie kawalerki. Bartek przewracał oczami:
– Pani Elu, przecież teraz tak ciężko o robotę… A Julka musi odpoczywać!
Julia płakała:
– Jesteś okrutna! Każda matka by się cieszyła z wnuka!
Moja matka oczywiście stanęła po stronie Julii:
– Ela! Jak możesz być taka zimna? To twoja córka! W ciąży!
– Mamo, ja już nie dam rady dłużej być wszystkim dla wszystkich! – krzyczałam przez łzy.
W końcu nadszedł dzień, kiedy wróciłam z nocnej zmiany i zobaczyłam Bartka siedzącego w moim salonie w samych bokserkach, grającego na konsoli podłączonej do mojego telewizora. W kuchni sterta brudnych naczyń, a Julia spała do południa.
Wtedy podjęłam decyzję.
Wieczorem usiadłam z nimi przy stole.
– Julia, Bartek – zaczęłam spokojnie – musicie się wyprowadzić. Daję wam tydzień na znalezienie sobie miejsca.
Julia wybuchła płaczem:
– Wyrzucasz mnie? Własną córkę? W ciąży?!
Bartek spojrzał na mnie z pogardą:
– No ładnie… Gratuluję empatii.
Nie spałam tej nocy ani minuty. Słyszałam jak Julia pakuje rzeczy i dzwoni do babci:
– Babciu! Mama mnie wyrzuca! Co ja mam robić?!
Oczywiście matka natychmiast przyjechała następnego dnia.
– Ela! Oszalałaś?! Ona jest twoją córką!
– Mamo, jeśli chcesz im pomóc – twoja sprawa. Ja już nie mogę być dłużej wykorzystywana.
Julia i Bartek zamieszkali u mojej matki w małym mieszkaniu na Grochowie. Matka oddała im swoją sypialnię i spała na rozkładanej kanapie w kuchni. Dzwoniła do mnie codziennie z pretensjami:
– Jak możesz spać spokojnie?!
A ja… spałam pierwszy raz od lat naprawdę spokojnie.
Przez kolejne miesiące Julia pisała mi tylko wtedy, gdy potrzebowała pieniędzy albo pomocy przy lekarzu. Odmawiałam stanowczo:
– Jesteś dorosła. To twoje dziecko i twoje życie.
Bartek znalazł pracę jako kurier rowerowy – pierwszy raz od lat widziałam go zmęczonego i spoconego.
Kiedy urodził się mój wnuk – Staś – dowiedziałam się o tym od sąsiadki mojej matki. Julia nie zaprosiła mnie do szpitala. Bolało jak cholera. Ale wiedziałam, że muszę wytrwać.
Dziś minął rok od tamtej decyzji. Julia powoli zaczyna rozumieć, że życie to nie bajka o księżniczce i rycerzu na białym rowerze kurierskim. Sama zadzwoniła ostatnio:
– Mamo… przepraszam za wszystko. Chciałabym pogadać.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię jej wybaczyć wszystko od razu. Ale wiem jedno: gdybym wtedy nie postawiła granic, dziś byłabym wrakiem człowieka z dwójką dorosłych dzieci na utrzymaniu i niemowlakiem na rękach.
Czy jestem wyrodną matką? Czy może kobietą, która w końcu postawiła siebie na pierwszym miejscu? Czy można kochać dziecko i jednocześnie pozwolić mu upaść? Czekam na wasze historie i opinie.