Koszmar wychowawczy: cienie przeszłości i groźba rozwodu

– Anna, czy ty w ogóle mnie jeszcze kochasz? – głos Marcina rozbrzmiewał w kuchni jak wystrzał. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerzy resztki śniadania. Nasza córka, Zosia, bawiła się w swoim pokoju, a ja czułam, jak napięcie w moim ciele rośnie z każdą sekundą.

Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się wspomnienia – te najgorsze, których nie chciałam już nigdy przeżywać. Trzy lata temu, gdy urodziła się Zosia, wszystko się zmieniło. Miałam wtedy 29 lat i wydawało mi się, że jestem gotowa na macierzyństwo. Marcin był szczęśliwy, rodzina gratulowała nam na każdym kroku. Ale nikt nie ostrzegł mnie przed tym, co miało nadejść.

Pierwsze tygodnie były jak sen – nie spałam po nocach, karmiłam Zosię co dwie godziny, a Marcin wracał późno z pracy. Mieszkaliśmy w małym miasteczku nad Wisłą, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzieli. Każda sąsiadka miała dla mnie złotą radę: „Nie noś jej tyle na rękach”, „Nie rozpieszczaj”, „Dziecko musi płakać”. Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona.

Z czasem zaczęłam unikać ludzi. Przestałam odbierać telefony od przyjaciółek z Warszawy, bo nie miałam im nic do powiedzenia. Moje życie zamknęło się w czterech ścianach naszego mieszkania. Marcin nie rozumiał, co się ze mną dzieje. – Przesadzasz – mówił. – Każda matka przez to przechodzi. Musisz być silna.

Ale ja nie byłam silna. Każdy płacz Zosi wbijał mi się w głowę jak gwóźdź. Czasem miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wracać. Zdarzało się, że płakałam razem z nią, siedząc na podłodze w łazience. Marcin coraz częściej wychodził do kolegów albo zostawał dłużej w pracy. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko – o pieniądze, o to, kto wyniesie śmieci, o to, że nie mam obiadu na czas.

Pewnego wieczoru wybuchłam. – Nie dam już rady! – krzyknęłam do niego przez łzy. – Czuję się jak więzień we własnym domu! Ty możesz wyjść kiedy chcesz, a ja nawet nie mogę spokojnie się wykąpać!

Marcin patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Przecież to twoja decyzja! Chciałaś dziecka!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez następne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Ja zamknięta w swoim świecie lęków i wyrzutów sumienia, on coraz bardziej sfrustrowany moją apatią i brakiem czułości.

Najgorsze przyszło zimą. Zosia zachorowała na zapalenie płuc i trafiła do szpitala. Spędziłam tam z nią tydzień, nie śpiąc prawie wcale i martwiąc się o każdy jej oddech. Marcin odwiedzał nas codziennie, ale widziałam w jego oczach zmęczenie i rezygnację. Po powrocie do domu byłam wrakiem człowieka.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie. Wydawało mi się, że już nigdy nie będziemy szczęśliwi. Że coś się między nami bezpowrotnie zepsuło.

Minęły miesiące. Zosia wyzdrowiała, ja powoli zaczęłam wracać do siebie. Pomogła mi psycholog z poradni rodzinnej – to ona powiedziała mi o depresji poporodowej i nauczyła mnie prosić o pomoc. Marcin próbował się starać, ale coś w nas pękło.

Teraz, trzy lata później, życie wydaje się stabilniejsze. Zosia chodzi do przedszkola, ja wróciłam do pracy w bibliotece miejskiej. Marcin znów jest czuły i troskliwy – przynajmniej tak mi się wydaje. Ale kiedy ostatnio powiedział: „Może powinniśmy pomyśleć o drugim dziecku?”, poczułam lodowaty strach.

– Nie wiem, czy dam radę jeszcze raz przez to przechodzić – powiedziałam cicho.

Marcin westchnął ciężko. – Anna, przecież teraz wszystko jest inaczej. Jesteśmy starsi, mądrzejsi…

– Ty może tak – przerwałam mu – ale ja… Ja ciągle pamiętam tamten koszmar.

Znowu zaczęliśmy się oddalać od siebie. On nie rozumie mojego lęku; uważa, że przesadzam i że powinnam „przepracować” swoje traumy. Ja boję się nawet myśleć o kolejnym dziecku – boję się utraty siebie, boję się samotności i tego, że nasze małżeństwo tego nie wytrzyma.

Czasem patrzę na Zosię i myślę: czy ona pamięta te wszystkie kłótnie? Czy czuje mój strach? Czy kiedyś mi wybaczy?

Wieczorem leżę obok Marcina i udaję, że śpię. On przewraca się z boku na bok i wiem, że też nie może zasnąć. Między nami leży niewidzialna przepaść.

Czy można odbudować zaufanie po tylu ranach? Czy warto ryzykować jeszcze raz? A może lepiej pogodzić się z tym, że nasze szczęście już nigdy nie będzie takie jak dawniej?