Kiedy macierzyństwo boli: Opowieść Marii z Krakowa

– Mamo, nie możesz ciągle do mnie dzwonić! – głos Agnieszki, mojej najstarszej córki, był ostry jak brzytwa. – Mam swoje życie.

Zamarłam z telefonem przy uchu. W kuchni pachniało jeszcze świeżo upieczonym sernikiem, który upiekłam z myślą o niej. Miała przyjść po pracy, ale znów odwołała spotkanie. Słyszałam w jej głosie zniecierpliwienie, a może nawet pogardę? Odkąd wyprowadziła się do własnego mieszkania na Ruczaju, coraz rzadziej się widywałyśmy.

Zawsze byłam matką na pełen etat. Kiedyś śmiałam się z koleżankami na ławce pod blokiem, że jestem jak kura domowa – gotuję, piorę, sprzątam, a dzieci są moim całym światem. Mąż, Andrzej, pracował w kopalni soli w Wieliczce. Często wracał zmęczony i milczący. To ja byłam tą, która tuliła dzieci do snu, leczyła gorączki i rozwiązywała konflikty między nimi.

Teraz siedzę sama w trzypokojowym mieszkaniu na osiedlu Azory. Cisza dzwoni mi w uszach. Wpatruję się w zdjęcia na ścianie – Agnieszka z pierwszym świadectwem z paskiem, Tomek w mundurku harcerskim, Ola z uśmiechem szerokim jak Wisła. Każde z nich już dawno wyfrunęło z gniazda.

Najtrudniej jest wieczorami. Wtedy wracają wspomnienia: śmiech dzieci podczas wspólnego pieczenia pierników na Boże Narodzenie, kłótnie o pilota do telewizora, ciche rozmowy przy herbacie. Teraz nawet Andrzej jest daleko – po rozwodzie wyprowadził się do innej kobiety. Zostałam sama.

Czasem myślę, że to ja zawiodłam jako matka. Może za bardzo ich kochałam? Może powinnam była pozwolić im szybciej dorosnąć?

– Mamo, nie przesadzaj – mówi Tomek przez telefon. – Przecież dzwonię raz w tygodniu. Mam robotę, dziewczynę, swoje sprawy.

Słyszę w jego głosie zmęczenie. Pracuje jako informatyk w korporacji na Zabłociu. Rzadko ma czas nawet dla siebie. Ola mieszka w Warszawie i robi karierę w agencji reklamowej. Ostatnio widziałyśmy się pół roku temu.

W niedzielę próbuję zebrać ich wszystkich na obiad. Gotuję rosół według przepisu mojej mamy, piekę schab ze śliwką, lepię pierogi z kapustą i grzybami. Ale zawsze ktoś nie może przyjść: Agnieszka ma dyżur w szpitalu, Tomek wyjechał na weekend w góry, Ola utknęła w pracy.

– Mamo, nie rób sobie nadziei – mówi Ola przez telefon. – Może za dwa tygodnie?

Odkładam słuchawkę i czuję łzy pod powiekami. Przechodzę przez pusty salon i siadam na kanapie. W telewizji leci jakiś serial, ale nie potrafię się skupić. Myśli krążą wokół dzieci.

Czasem spotykam sąsiadkę, panią Zofię z drugiego piętra.

– Pani Mario, dzieci to mają teraz inne życie – mówi ze współczuciem. – Trzeba się przyzwyczaić.

Ale jak się przyzwyczaić do pustki? Do tego, że nikt nie woła „mamo”, nikt nie pyta o radę?

Próbowałam znaleźć sobie zajęcie. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury na Krowodrzy. Ale tam wszyscy rozmawiają tylko o wnukach. Ja jeszcze nie mam wnuków.

Pewnego dnia zadzwoniła Agnieszka.

– Mamo… – jej głos był cichy i drżący. – Pokłóciłam się z Bartkiem. Mogę przyjechać?

Serce mi zabiło mocniej.

– Oczywiście! – odpowiedziałam bez namysłu.

Przyjechała wieczorem, zapłakana i roztrzęsiona. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie.

– On mnie nie rozumie – szlochała. – Myśli tylko o sobie.

Objęłam ją ramieniem i poczułam dawno zapomniane ciepło macierzyństwa. Przez chwilę znów byłam potrzebna.

Ale następnego dnia Agnieszka wróciła do Bartka. Znowu zostałam sama.

Czasem mam żal do siebie, że nie potrafię znaleźć szczęścia poza rolą matki. Próbowałam czytać książki, chodzić do kina, nawet zaczęłam pisać pamiętnik. Ale wszystko wydaje się puste bez dzieci.

W święta Bożego Narodzenia dom znów ożywał – choć na chwilę. Dzieci przyjeżdżały z prezentami i opowieściami o swoim życiu. Ale już po dwóch dniach wyjeżdżały do swoich spraw.

W tym roku Wigilia była inna. Tomek przyjechał sam – jego dziewczyna zachorowała. Agnieszka miała dyżur w szpitalu, Ola utknęła w korkach pod Warszawą i dotarła dopiero późnym wieczorem.

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Nagle Tomek spojrzał na mnie uważnie.

– Mamo… Ty jesteś szczęśliwa?

Zaskoczył mnie tym pytaniem. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Chyba… nie wiem – wyszeptałam.

Po kolacji Ola zaproponowała spacer po Plantach.

– Mamo, może powinnaś pomyśleć o sobie? – powiedziała cicho. – Zawsze byłaś dla nas… Może czas być trochę dla siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Zaczęłam powoli zmieniać swoje życie. Zaczęłam chodzić na spacery po Błoniach, zapisałam się na kurs fotografii dla seniorów. Poznałam tam pana Jana – wdowca z Nowej Huty, który pokazał mi swoje ulubione miejsca w Krakowie.

Ale tęsknota za dziećmi nie znikała.

Pewnego dnia zadzwoniła Ola:

– Mamo… jestem w ciąży.

Łzy popłynęły mi po policzkach – tym razem ze szczęścia.

– Będziesz najlepszą babcią na świecie – powiedziała Ola przez telefon.

Może to jest nowy początek? Może jeszcze odnajdę siebie poza rolą matki?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Kim jestem bez moich dzieci? Czy potrafię być szczęśliwa tylko dla siebie? A Wy… czy też kiedyś zadaliście sobie to pytanie?