Moja teściowa przyszła na mój ślub w białej sukni – ale to ja miałam ostatnie słowo!
– Naprawdę musiałaś to zrobić, Ilona? – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na nią, jak z dumą poprawia białą suknię, która mogłaby uchodzić za ślubną. Stałyśmy w bocznym korytarzu domu weselnego, a zza drzwi dobiegały pierwsze dźwięki poloneza.
– Och, kochanie, nie przesadzaj. To tylko elegancka kreacja – odpowiedziała z uśmiechem, który znałam aż za dobrze. Ten uśmiech mówił: „Wiem, co robię, i nic mi nie zrobisz”.
Mój żołądek ścisnął się w supeł. Przez całe narzeczeństwo Ilona dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. Ale dziś? Dziś przeszła samą siebie. Spojrzałam na Michała, mojego świeżo poślubionego męża. Stał obok, nerwowo poprawiając mankiet koszuli.
– Michał, powiedz coś – poprosiłam cicho.
– Mamo… może jednak… – zaczął niepewnie.
– Michałku, nie przesadzajcie. To twój dzień! – przerwała mu Ilona i ruszyła na salę, zostawiając nas samych.
Zostałam z poczuciem upokorzenia i bezradności. Przez chwilę miałam ochotę uciec. Ale wtedy usłyszałam głos mojej przyjaciółki, Kasi:
– Nie pozwól jej tego wygrać. To twój dzień. Zrób coś szalonego!
Wróciłyśmy na salę. Goście szeptali między sobą i ukradkiem zerkali na Ilonę. Czułam na sobie ich spojrzenia. Ktoś nawet zapytał: „To która jest panna młoda?”
Wtedy coś we mnie pękło. Przypomniałam sobie opowieści mojej babci o tym, jak Polki radziły sobie z trudnymi teściowymi. Z humorem, dystansem i… odrobiną przebiegłości.
Podczas pierwszego tańca Ilona ustawiła się tuż obok nas z kieliszkiem szampana i szerokim uśmiechem. Gdy tylko muzyka ucichła, podeszłam do mikrofonu.
– Kochani! – zaczęłam drżącym głosem. – Chciałabym podziękować wszystkim za obecność… Ale szczególne podziękowania należą się mojej teściowej Ilonie za to, że przyszła dziś w bieli i pokazała wszystkim, jak bardzo kocha swojego syna… i jak bardzo chciałaby być na moim miejscu!
Na sali zapadła cisza. Potem rozległy się pojedyncze śmiechy. Ktoś zaklaskał. Ilona pobladła.
– Oczywiście żartuję! – dodałam szybko. – Ale skoro już mamy dwie panny młode, to może zatańczymy razem?
Pociągnęłam Ilonę na parkiet. Była zaskoczona, ale nie mogła odmówić przy wszystkich gościach. Tańczyłyśmy walca – ona sztywna jak kij od szczotki, ja z szerokim uśmiechem na twarzy.
Po tańcu podeszła do mnie ciocia Basia:
– Brawo, dziewczyno! Pokazałaś klasę.
Michał patrzył na mnie z podziwem i ulgą.
– Przepraszam… Nie wiedziałem, co zrobić – wyszeptał później.
– Wiem. Ale następnym razem chciałabym poczuć, że jesteśmy drużyną – odpowiedziałam cicho.
Wieczorem Ilona już nie była taka pewna siebie. Goście rozmawiali ze mną, gratulowali odwagi i poczucia humoru. Widziałam w oczach Ilony cień szacunku – pierwszy raz od lat.
Po weselu długo rozmawialiśmy z Michałem o granicach i o tym, jak ważne jest wsparcie w małżeństwie. Zrozumiałam też coś ważnego o sobie: nie muszę być ofiarą cudzych gier. Mogę walczyć o swoje szczęście – nawet jeśli czasem trzeba to zrobić z przymrużeniem oka.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę tylko żartem można rozbroić rodzinne konflikty? A może powinnam była postawić twardsze granice? Co wy byście zrobili na moim miejscu?