Nasza córka już nie jest tą samą osobą: Czy straciliśmy ją na zawsze?
Piszę te słowa, gdy moje ręce drżą z bezsilności i żalu. Siedzę przy kuchennym stole, patrząc na zdjęcie Zuzanny z czasów, gdy jeszcze była naszą małą dziewczynką – z tym szerokim uśmiechem, który rozświetlał cały dom. Teraz, gdy patrzę na nią, widzę kogoś zupełnie innego. Kogoś, kogo nie potrafię już rozpoznać. Czy to możliwe, że jedna decyzja – wyjście za mąż za Michała – mogła aż tak ją zmienić?
Wczoraj wieczorem znów się pokłóciliśmy. Przyszła do nas z Michałem na niedzielny obiad. Już od progu czułam napięcie. Michał był uprzejmy, ale chłodny, jakby każda minuta spędzona w naszym domu była dla niego karą. Zuzanna siedziała przy stole cicho, bawiąc się widelcem i ledwo odzywając się do nas. Gdy zapytałam ją, czy wszystko w porządku, spojrzała na mnie tym pustym wzrokiem i powiedziała: „Mamo, jestem dorosła. Proszę, nie wtrącaj się w moje życie.”
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przecież zawsze byłam jej wsparciem. Byłam przy niej, gdy miała gorączkę w podstawówce, gdy pierwszy raz złamała serce przez chłopaka z liceum. Byłam jej powierniczką i przyjaciółką. A teraz? Teraz jestem tylko przeszkodą.
Mój mąż, Andrzej, próbuje mnie pocieszać. „Daj jej czas,” mówi. „To nowy etap w jej życiu.” Ale ja widzę więcej niż on. Widzę, jak Zuzanna gaśnie. Jak coraz rzadziej dzwoni, jak unika spotkań rodzinnych. Jak Michał coraz częściej odpowiada za nią na pytania, a ona tylko przytakuje.
Pamiętam dzień ich ślubu. Byłam wtedy taka dumna – moja córka w białej sukni wyglądała jak księżniczka. Michał wydawał się wtedy dobrym człowiekiem – spokojnym, odpowiedzialnym. Ale już wtedy coś mnie niepokoiło. Jego rodzina była zamknięta w sobie, patrzyli na nas z góry. Zuzanna śmiała się wtedy moim obawom: „Mamo, przesadzasz! Oni po prostu są inni.”
Ale teraz widzę, że to „inaczej” oznaczało coś więcej. Michał zaczął izolować Zuzannę od nas. Najpierw delikatnie – „Może w tym tygodniu zostaniemy w domu”, „Twoja mama jest trochę zbyt nachalna”. Potem coraz bardziej stanowczo: „Nie musisz jej wszystkiego mówić”, „Rodzina to my – ty i ja”.
Zuzanna zaczęła się zmieniać. Przestała nosić kolorowe ubrania, które tak lubiła. Przestała malować obrazy – jej największą pasję od dzieciństwa. Zamiast tego zaczęła mówić o tym, jak ważne jest wspólne życie z mężem i jak trzeba dbać o dom. Gdy próbowałam z nią rozmawiać o jej marzeniach, ucinała temat: „To już nie jest ważne.”
Wczoraj po obiedzie próbowałam jeszcze raz do niej dotrzeć. Złapałam ją za rękę w kuchni i szepnęłam: „Córeczko, co się z tobą dzieje? Przecież widzę, że nie jesteś szczęśliwa.” Wyrwała dłoń i spojrzała na mnie z gniewem: „Mamo! Przestań! To moje życie!”
Zostałam sama w kuchni z łzami w oczach. Andrzej wszedł po chwili i objął mnie ramieniem. „Musimy jej pozwolić dorosnąć,” powtarzał cicho. Ale ja nie chcę pozwolić jej dorosnąć w taki sposób – tracąc siebie samą.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo naszej rozmowy. Czy naprawdę jestem winna? Może rzeczywiście za bardzo się wtrącam? Ale przecież matka zawsze czuje, kiedy dzieje się coś złego.
Dziś rano zadzwoniłam do Zuzanny. Odebrała po kilku sygnałach.
– Cześć mamo – powiedziała cicho.
– Zuziu… czy możemy się spotkać? Tylko we dwie?
– Nie wiem… Michał nie lubi, gdy wychodzę sama…
Zamarłam.
– Zuziu… czy on ci czegoś zabrania?
– Mamo! Przestań! Niczego mi nie zabrania! Po prostu… po prostu chcę być dobrą żoną.
Rozłączyła się.
Siedziałam długo z telefonem w dłoni. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam interweniować? Czy powinnam porozmawiać z Michałem? A może to ja przesadzam i rzeczywiście powinnam pozwolić im żyć własnym życiem?
Wieczorem przyszła wiadomość od Zuzanny: „Mamo, proszę cię… nie dzwoń do mnie przez jakiś czas.”
To był cios prosto w serce.
Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Każdego dnia patrzę na drzwi z nadzieją, że Zuzanna wróci – że przyjdzie do mnie i powie: „Mamo, potrzebuję cię.” Ale ona nie wraca.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę ją straciłam? Czy można odzyskać dziecko, które samo odchodzi? Czy matka powinna walczyć o swoje dziecko za wszelką cenę… czy może musi nauczyć się puszczać je wolno?
Może ktoś z was wie, co powinnam zrobić? Bo ja już nie mam siły walczyć ani płakać.