Cień rodzinnej waśni: Skandal w Zielonkach

– Kasia, mama dzwoniła, jadą do nas z tatą. Chcą odwiedzić Zosię – powiedział Krzysztof, wchodząc do pokoju, gdzie usypiałam naszą roczną córeczkę. Jego głos był spokojny, ale ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Moje serce zaczęło bić szybciej, a dłonie automatycznie zacisnęły się na kocyku Zosi.

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w śpiącą córeczkę, próbując ukryć przed Krzysztofem narastającą panikę. Odkąd Zosia przyszła na świat, stosunki z Barbarą Janiną – moją teściową – zmieniły się nie do poznania. Kiedyś byłam jej „kochana Kasiunia”, dziś czułam się jak intruz we własnym domu.

– Kasia? – Krzysztof podszedł bliżej. – Proszę cię, nie zaczynajmy znowu tej rozmowy…

Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na łzy. Nie przy nim. Nie teraz.

– Dobrze – odpowiedziałam cicho. – Przygotuję coś do kawy.

Wyszłam z pokoju, zostawiając za sobą ciepło dziecięcego snu i wchodząc w chłód kuchni. Każdy ruch wydawał mi się mechaniczny: wyciąganie filiżanek, krojenie ciasta, ustawianie talerzyków. W głowie słyszałam głos Barbary Janiny: „Zosia powinna już chodzić! Moje dzieci w jej wieku…”, „Karmisz ją jeszcze piersią? Przesadzasz, Kasiu!”. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka.

Kiedy usłyszałam dźwięk samochodu na podjeździe, poczułam, że żołądek podchodzi mi do gardła. Krzysztof wyszedł ich przywitać, a ja zostałam w kuchni, próbując zebrać się w sobie. Słyszałam śmiech Barbary Janiny, jej donośny głos niosący się przez dom. Zawsze musiała być w centrum uwagi.

– Kasiu! – zawołała już od progu. – Gdzie ty się chowasz?

Wzięłam głęboki oddech i wyszłam im naprzeciw. Barbara Janina rzuciła mi szybkie spojrzenie, po czym od razu podeszła do Zosi.

– No chodź tu do babci! – wyciągnęła ręce do córki, która niepewnie schowała się za moją nogą.

– Ona potrzebuje czasu – powiedziałam spokojnie.

– Czasu? – Barbara Janina uniosła brwi. – Dzieci trzeba uczyć otwartości! U nas w rodzinie nikt się tak nie chował.

Poczułam ukłucie wstydu i złości jednocześnie. Krzysztof stał obok, udając, że nie słyszy napięcia w powietrzu.

Przez całą wizytę Barbara Janina komentowała wszystko: jak ubieram Zosię, co gotuję na obiad, nawet to, jak rozmawiam z mężem. Jej mąż, pan Marian, był cichy i zamknięty w sobie – zawsze trzymał stronę żony milczącym przyzwoleniem.

Kiedy Barbara Janina zaczęła opowiadać o tym, jak to „za jej czasów kobiety nie miały tyle wygód i radziły sobie lepiej”, nie wytrzymałam.

– Może pani uważa, że jestem złą matką – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Ale robię wszystko najlepiej jak potrafię.

Zapadła cisza. Krzysztof spojrzał na mnie z przerażeniem, a Barbara Janina zacisnęła usta.

– Nie o to chodzi…

– Właśnie o to chodzi – przerwałam jej. – Od roku czuję się tutaj jak obca. Każda moja decyzja jest krytykowana. Nie wiem już nawet, czy mogę być sobą we własnym domu.

Barbara Janina spojrzała na mnie chłodno.

– Może powinnaś bardziej słuchać starszych…

– Może powinna pani zaufać mi choć trochę – odpowiedziałam drżącym głosem.

Zosia zaczęła płakać. Wzięłam ją na ręce i wyszłam do ogrodu. Potrzebowałam powietrza. Potrzebowałam chwili tylko dla siebie i córki.

Siedziałyśmy na ławce pod jabłonią. Zosia tuliła się do mnie mocno, a ja czułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę bycie matką musi oznaczać ciągłą walkę? Czy zawsze będę musiała udowadniać swoją wartość?

Po chwili do ogrodu wyszedł Krzysztof.

– Kasia…

– Nie chcę już tego słuchać – przerwałam mu zmęczona. – Nie chcę kolejnych rad ani pouczeń. Chcę tylko spokoju dla siebie i Zosi.

Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy.

– Wiem, że jest ciężko – powiedział w końcu cicho. – Ale to moja mama…

– A ja jestem twoją żoną – odpowiedziałam ostrożnie. – I matką twojego dziecka.

Spojrzał na mnie bezradnie.

– Nie wiem już, co robić…

Patrzyłam na niego długo. Wiedziałam, że kocha swoją rodzinę i nie chce nikogo ranić. Ale ja też byłam częścią tej rodziny. Czy naprawdę musiałam wybierać między własnym szczęściem a spokojem innych?

Wieczorem Barbara Janina przyszła pożegnać się ze mną osobiście.

– Kasiu… może rzeczywiście za bardzo się wtrącam – powiedziała niespodziewanie łagodnie. – Ale chcę dla was jak najlepiej.

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Czasem najlepsze to po prostu pozwolić nam być rodziną na własnych zasadach.

Nie odpowiedziała. Uścisnęła mnie krótko i wyszła.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym wszystkim: o swojej bezsilności, o miłości do Zosi i Krzysztofa, o tym, jak łatwo można zranić kogoś bliskiego nawet w dobrej wierze.

Czy rodzina zawsze musi być polem bitwy? Czy można nauczyć się przebaczać i budować mosty tam, gdzie są tylko mury?

Czasem zastanawiam się: czy gdybym była silniejsza albo bardziej uległa, byłoby łatwiej? A może każda rodzina ma swoje tajemnice i rany, które nigdy się nie zagoją? Co wy o tym myślicie?