Z popiołów: Historia Magdy, która musiała zacząć od nowa
„Magda, nie będę się z tobą dłużej męczył! – krzyknął Paweł, trzaskając drzwiami sypialni. – Chcę mieć rodzinę, dzieci, a ty… Ty nawet tego nie potrafisz!”
Stałam w korytarzu, trzymając w rękach kubek z zimną już herbatą. Słowa Pawła odbijały się echem w mojej głowie. „Nie potrafisz…” Jakby to była moja wina. Jakby trzy poronienia, miesiące leczenia i łzy w poduszkę były moim wyborem. Przez pięć lat próbowaliśmy wszystkiego – kliniki, zioła od babki z Podlasia, modlitwy w Częstochowie. Nic. Lekarze rozkładali ręce, a Paweł coraz częściej wracał do domu późno, coraz rzadziej mnie przytulał.
Tego dnia wszystko się skończyło. „Masz trzy dni na spakowanie się. Wynajmę mieszkanie dla siebie i dla… dla kogoś, kto potrafi być matką!”
Nie płakałam. Nie miałam już łez. Zamiast tego poczułam pustkę – taką, która boli bardziej niż najgorszy ból fizyczny. Przed ślubem mieszkałam u cioci Haliny na Pradze, ale ona zmarła dwa lata temu, a jej syn sprzedał mieszkanie. Rodziców nie miałam – mama zmarła przy porodzie, ojca nigdy nie poznałam. Został mi tylko stary dom po babci na wsi pod Radomiem.
Następnego ranka do mieszkania wtargnęła teściowa – pani Genowefa. Zawsze była chłodna, ale tego dnia jej oczy błyszczały triumfem.
– No i co? – zaczęła bez przywitania. – Mówiłam Pawłowi od początku, że z ciebie matki nie będzie. Teraz przynajmniej może sobie życie ułożyć.
– Przyszłaś pomóc mi się pakować czy tylko dobić? – zapytałam cicho.
– Dopilnować, żebyś nie zabrała niczego mojego syna! – syknęła.
Zaczęła przeglądać moje rzeczy, komentując każdą bluzkę i książkę. Gdy wyciągnęłam z szafki porcelanową filiżankę po babci, rzuciła:
– To zostaw! To pamiątka rodzinna!
– Moja rodzinna – poprawiłam ją i schowałam filiżankę do torby.
Pakowałam się w milczeniu, słysząc za plecami jej szept: „Dobrze ci tak… Może specjalnie to robiłaś? Może nie chciałaś dzieci?”
Odwróciłam się gwałtownie.
– Nie masz pojęcia, przez co przeszłam! – wybuchłam. – Każda strata bolała mnie bardziej niż ciebie czy Pawła!
Genowefa prychnęła i wyszła trzaskając drzwiami.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Wzięłam ostatni łyk zimnej herbaty i zadzwoniłam do szefowej:
– Pani Ireno… Potrzebuję urlopu. Na dłużej.
– Magda… słyszałam już od Pawła… Jeśli chcesz wrócić do pracy za miesiąc czy dwa – miejsce na ciebie czeka. Ale najpierw zadbaj o siebie.
Spakowałam torby do starego opla i ruszyłam do wsi Wólka Mała pod Radomiem. Dom babci stał pusty od lat – zarośnięty ogród, wybite okno w kuchni. Ostatni raz byłam tu z Pawłem dwa lata temu na grillu. Teraz wszystko wydawało się obce.
Weszłam do środka – na stole stały dwa brudne kubki i butelka taniego wina. Ktoś tu był. Serce mi zamarło – czy Paweł przyjeżdżał tu z kimś innym?
Nie miałam siły myśleć o tym dłużej. Zmieniłam zamki (na szczęście babcia zostawiła zapasowe), posprzątałam kuchnię i położyłam się na starym tapczanie.
Obudziło mnie pukanie do drzwi.
– Dzień dobry! – usłyszałam głos zza drzwi. – Jest tu kto?
Otworzyłam ostrożnie. Przed domem stał mężczyzna w roboczym kombinezonie.
– Przepraszam, jestem Krzysiek z sąsiedztwa. Widziałem światło… Dawno nikogo tu nie było.
– Magda jestem… Wnuczka pani Marii.
– Aaa… To pani! Pani babcia zawsze częstowała mnie kompotem…
Uśmiechnęłam się blado.
– Jeśli czegoś pani potrzeba… Ja tu niedaleko mieszkam z córką. Samotny ojciec…
– Dziękuję… Może kiedyś skorzystam.
Krzysiek okazał się pomocny – naprawił cieknący kran i pomógł mi zamówić drewno na opał. Przez kolejne dni sprzątałam dom i ogród, próbując nie myśleć o tym, co straciłam.
Pewnego wieczoru zadzwonił Paweł.
– Magda… Potrzebuję papierów do rozwodu. I kluczy do domu pod Radomiem.
– Po co ci dom? – zapytałam lodowato.
– Bo… bo Justyna jest w ciąży. Chcemy tam zamieszkać.
Zatkało mnie.
– Justyna? Ta twoja koleżanka z pracy?
– Tak… Przepraszam…
Rozłączyłam się bez słowa.
Następnego dnia Paweł pojawił się pod domem z Justyną – młodą blondynką o zadartym nosku i spojrzeniu pełnym pogardy.
– To nasz dom! – krzyknęła przez furtkę.
Wyszłam spokojnie na ganek.
– Mój dom. Po babci Marii. Paweł nigdy nie miał tu nawet meldunku.
Justyna spojrzała na Pawła z wyrzutem:
– Kłamałeś!
Paweł spuścił wzrok.
– Magda… Proszę…
– Nie ma o czym rozmawiać – powiedziałam twardo i zamknęłam drzwi przed ich nosem.
Wieczorem przyszła do mnie sąsiadka, pani Zosia.
– Słyszałam awanturę pod bramą… Dziecko moje, nie daj się im! Twój dziadek budował ten dom własnymi rękami!
Poczułam pierwszy raz od miesięcy coś na kształt dumy i siły. Postanowiłam zostać we wsi na dłużej.
Zaczęłam pomagać pani Zosi w ogrodzie, a Krzysiek coraz częściej wpadał na kawę. Opowiadał o swojej córce Julce, którą wychowywał sam po śmierci żony. Julka miała osiem lat i szybko mnie polubiła – razem piekłyśmy ciasto i zbierałyśmy jabłka w sadzie.
Po kilku miesiącach Paweł przestał dzwonić. Sąd przyznał mi dom po babci bez problemu – Paweł nawet nie pojawił się na rozprawie rozwodowej.
Z czasem zaczęłam oddychać pełną piersią. Praca zdalna pozwoliła mi zostać na wsi na stałe. Krzysiek stał się moim przyjacielem, potem czymś więcej…
Dwa lata później siedzieliśmy razem na ganku, patrząc jak Julka bawi się z naszym synkiem Antosiem pod starą lipą.
Czasem jeszcze wracają do mnie tamte słowa Pawła: „Nie potrafisz być matką”. Patrzę wtedy na Antosia i Julkę i myślę: czy naprawdę to los decyduje o naszym szczęściu? Czy to my sami musimy nauczyć się kochać siebie mimo ran?
A wy? Czy potrafilibyście zacząć wszystko od nowa po takim upadku? Co daje wam siłę?